piątek, 13 września 2013

Rozdział V – O złodziejskich ptakach, mokrych kotach i włochatych paskudach.

Niezręczna podróż w towarzystwie Elettry miała potrwać co najmniej dwa dni, albowiem o tyle było oddalone Ivarstead. Po przejściu przez most niedaleko Białej Grani zaczepiła nas pewna kobieta. Wyglądała na przerażoną.
– Och, tak się cieszę. Myślałam, że już nikogo nie zobaczę… – wykrztusiła łapiąc oddech.
– Eee, coś się stało? – zapytał Rinku.
– Uciekłam bandytom ze Strażnicy Mgły. Wy wyglądacie na kogoś kto mógłby się z nimi uporać. Wskażę wam ją na mapie – powiedziała kobieta w obdartych ciuchach.
– Ejże! To nie Caritas! – zakrzyknął Rezo, ale mimo to kobieta przypieczętowała miejsce na mapie opuszkiem palca.
– Idź prosto tą drogą, do Białej Grani. Niech oni się tym zajmą – Elettra niemal jej rozkazała.
– Och… Skoro już znam drogę, nie potrzebuję waszej pomocy. Dziękuję! – odpowiedziała radośnie kobieta i pobiegła dalej.
– Co zrobimy z tą informacją? – zapytał Rinku.
– Jaką informacją? Mało ci świrów biega boso po Skyrim?! – Rezo był zdegustowany.
– To nie taka zła wiadomość. Kryjówki bandytów są pełne złota i innych drogocennych kamieni. Chętnie skorzystam, gdy kieszeń zacznie mi piszczeć – powiedziała magiczka.
Dalej szli brukowaną ścieżką, jakby w kierunku Pękniny, ale Nordka ich zatrzymała na rozwidleniu dróg. Przystanęła i zbadała wzrokiem wzgórza po ich prawej stronie.
– Znam skrót – powiedziała i zaczęła znów prowadzić.
– Nie ufam jej… – szepnął Rinku.
Po drodze upolowali parę szczurów i spotkali też wiele koziołków i zajęcy. Pastuchy drogi zaczęły prowadzić ku zawiłej serpentynie. Gdzieniegdzie ścieżka stawała się mało widoczna. Ludzie najwyraźniej rzadko korzystali z tego skrótu. Powoli robiło się coraz zimniej. W końcu dotarli do części pokrytej śniegiem, a potem znów kręta droga zaczęła prowadzić w dół. Tym razem nie znaleźli pastuchów.
– Tu przenocujemy – oświadczyła Elettra, wskazując niewielką skalną półkę położoną pod gołym niebem.
– A jak będzie padać? – zmartwił się Rinku. Magiczka spojrzała na bezchmurne niebo, po czym znów na elfa – No przecież podróż mogłaby nam zająć tylko jeden dzień.
– To, że ty widzisz w ciemności nie znaczy, że my również. Część podróży trwała by nocą, a tu jesteśmy bezpieczni – Rezo spojrzał na Nordkę, która rozkładała futro, aby na nim spocząć.
– Słyszałem pewne pogłoski o mieszkającym tu trollu… – zaczął cicho Rinku.
– Idź nazbieraj czegoś na palenisko, żebyś nie miał czasu rozmyślać o trollach. – poinstruowała go Elettra.
Rinku wzruszył ramionami i poszedł w głąb małego lasku. „Jest silna... Obroni nas”, pomyślał. Mimo tej myśli, wątły elf miał się na baczności. Nagle, gdy schylał się po kolejny patyk, coś trzasnęło za jego plecami. Podskoczył jak oparzony i obejrzał się natychmiast. „Uff… To tylko mały koziołek.” Zwierzątko na widok obcej mu istoty uciekło. Po paru minutach Rinku powrócił do reszty. Rezo właśnie przygotowywał szczura nad paleniskiem.
– Więcej nie idę po chrust. – oświadczył młodzik odkładając swoje znaleziska.
– Co ty tak się trolli cykasz? Wiesz jak małe jest prawdopodobieństwo spotkania takiego? – zapewniał go kumpel.
– Raz spotkałem. Drugiego razu nie chcę… – odpowiedział wgryzając się w szczurze mięso. – Mmm… Dobrze go przyprawiłeś! – Rinku zachwalał kolację przyrządzoną przez kompana.
– No wiesz, survival pełną gębą, nie? – mieszaniec z uśmiechem uniósł skromne udko nieco w górę i wtedy z ręki wyrwał mu go przelatujący nad nim jastrząb. – No w pi… jeża!
– Haha! – zaśmiał się Rinku, ale śmiech szybko ucichł, gdy zobaczył jak jego towarzysz energicznie chwyta niewielki, spróchniały pień i nieporęcznie rzuca nim w ptaka – Rezo…? Spokojnie...
– To nie tobie ukradł mięso! – poirytowany pół-Redgard otrzepał się z próchna i usiadł przy ognisku.
Po tym małym incydencie Elettra postanowiła się nieco odseparować od reszty drużyny i zjadła posiłek w samotności. Oczywiście, szczur jej smakował, ale nie zachwalała umiejętności kucharskich Reza. Od czasu do czasu rzucała na nich tylko oschłe spojrzenie, aby upewnić się, że nadal tu są.
Noc była dość ciepła jak na surowy klimat Skyrim. Sen naszych bohaterów też trwał spokojnie. Ale tylko do rana. Reza oraz Elettrę ze snu wyrwał dziewiczy pisk Rinku, gdzieś w pobliskim lasku. Nordka w przeciwieństwie do mieszańca zerwała się natychmiast na równe nogi i zaczerpnęła magii w dłonie.
– No i czego on drze tę japę? – Rezo zwlekł się leniwie ziewając.
– Nie mam pojęcia, ale nie ma go tu – rzekła Elettra rozglądając się.
Po chwili znów rozległ się dziewczęcy krzyk.
– To on, ale to… Gdzieś tam w dole? – zdziwił się Rezo, łapiąc za swój nieco wyszczerbiony topór. Elettra skinęła głową, patrząc w dół serpentyny. – Chodźmy więc.
Magiczka i wojownik zaczęli truchtem zbiegać w dół. Byli wyjątkowo ostrożni i oglądali się co rusz za siebie. Idąc za krzykiem swego przyjaciela doszli do rzeki. 
– Chyba się nie utopił? Dość tu płytko – napierające silnie fale próbowały porwać stopy Reza.
– Patrz – Elettra kiwnęła głową w kierunku Khaijiitki, która przemywała twarz nad rzeczką.
– Ej, czy to nie ta co ci tabliczkę gwizdnęła? – zapytał Rezo.
– Zamknij się, bo ucieknie…! – Elettra dźgnęła go łokciem w brzuch, a ten cofając się nadepnął na gałązkę, która trzasnęła na tyle głośno, że bura istotka nadstawiła uszu i zaczęła się rozglądać.
Szybko dostrzegła straszną kobietę i nijak wyglądającego ciemnoskórego z toporem. Poczuła się zagrożona i rzuciła się do ucieczki. Wtem w Rezie odezwał się instynkt samozachowawczy i popędził za nią. Elettra, nie mając wyboru, ruszyła za nim. Oczywiście zwinna kocica przechytrzyła Reza i znikła mu z oczu gdzieś między drzewami.
– Bierz go, twardzielu! – nagle Reza pchnął Rinku, który sam pobiegł dalej jak oparzony. Sam Rezo obejrzał się za nim z nieodgadnioną miną. Jedna powieka zaczęła mu drgać, podczas gdy drugie oko miał szeroko wytrzeszczone. 
– Na brodę Ysgramora… – Elettra zatrzymała się jak wryta tuż przed mieszańcem. – Rezo! Padnij! –
Wojownik z toporem spojrzał na ziemię, gdzie zdążył się już pojawić cień, który na jego nieszczęście nie należał do niego. Mężczyzna odwrócił się  i zobaczył ogromnego, włochatego trolla. Stwór spojrzał na potencjalny posiłek swoimi trzema oczami i obnażył kły w groteskowym uśmiechu. Widać było, że niedawno jadł, bo między zębami wciąż tkwiły kawałki zwierzęcego mięsa. Nasi bohaterowie mieli nadzieję, że zwierzęcego.
– No padnij! Na ziemię, cioto! – zakrzyknęła znów Elettra.
W ostatniej chwili Rezo przeturlał się po ściółce, gdy Elettra wyzwoliła płomienie z dłoni. Potwór zawył w agonii, lecz nie miał zamiaru się tak szybko poddać. Ruszył na Nordkę, która musiała zacząć uciekać. Pół-Redgard zebrał się w sobie i ruszył na monstrum z toporem.
– Smoka pogrzebałem, z tobą zrobię to samo! – zamachnął się bronią na przeciwnika. – O cholera… – powiedział sam do siebie, gdy tępy topór ugrzązł w barku trolla, a ten wydał kolejny ryk.
– Odsuń się! – Elettra szykowała się do poczęstowania dzikiej bestii kolejną porcją gorącej magii zniszczenia.
– Zabij go, bo nie mogę nic zrobić! – Rezo schował się za nią, ponieważ jego topór dalej tkwił w trollu.
– Nie mogę. Skończyła mi się mana – powiedziała dziwnie spokojnie Elettra, patrząc z całkiem poważną miną na mężczyznę za sobą. Zszokowany otworzył usta, ale po chwili zamknął je, nie wiedząc co powiedzieć.
Gdy troll zaczął na nich szarżować, nagle na pomoc przybył im, a raczej spadł z drzewa prosto na łeb potwora, Rinku.
– Rezo, Krzyk! – Rinku wbijał w kark trolla sztylet raniąc go wielokrotnie.
–  Właśnie! Przecież jesteś Dovahkiinem! – przypomniała mu Elettra.
Troll rzucił cherlawym elfem w grubą sosnę, aż jej gałązki zadrżały, a szyszki spadły na Rinku.
– FUS!!! – Rezo wypowiedział słowo mocy, a troll splamiony krwią i lekko przysmażony ogniem Elettry padł u stóp swego oprawcy.
Sam mieszaniec będąc pod wrażeniem opadł na kolana, ale nie tkwił tak długo. Szybko wyrwał się z szoku, ponieważ dostrzegł, że Rinku jest nieprzytomny.
– Wypierdku? – Rezo potrząsnął lekko młodzikiem, ale ten ani drgnął. – Hej? Żyjesz?! – umięśniony, ciemnoskóry mężczyzna obdarzył policzek młodzieńca gorącym dotykiem… swej otwartej dłoni rozpędzonej z maksymalną prędkością, jaką tylko potrafił uzyskać. Ptaki wzleciały w niebo, przerażone głośnym plaskiem, który rozległ się po całym lesie. Elettra widząc, że Rinku nie dał żadnej reakcji, zaczęła się rozglądać, potem coś wywęszyła i ulotniła bez słowa. – Elettra? – Rezo obejrzał się, ale kobieta znikła mu z oczu. Zajrzał też do torby z potionami, ale wszystkie fiolki stłukły się. – O kurwości… On ledwo dycha.

Tymczasem magiczka podążyła za dziwnym smrodem, który wyczułby każdy. Szła pośpiesznym krokiem, ale poruszała się bezszelestnie. Szybko odnalazła to co chciała. Znów znalazła się nad rzeką. Wyjrzała nieśmiało zza drzewa, ale mimo jej ostrożności Khaijiitka spłoszyła się. Zaczęła biec między krzewami aż Nordka zastąpiła jej znienacka drogę i podniosła ją za lichą tunikę w górę.
– Nie zabijaj mnie! – kotka zamknęła oczy i skuliła się, czekając na odpowiedź kobiety, ale nie uzyskała jej. Poczuła natomiast jak zaczęła się lekko kołysać. Otworzyła powoli jedno oko, a potem drugie. Kobieta w szatach maga niosła ją w głąb lasu.

„Elettra… gdzie jesteś?” zastanawiał się Rezo siedząc przy Rinku.
– Wy, Khaijiici, znacie dużo sztuczek – Elettra posadziła kotkę na ziemi. – Możesz nam pomóc? –
Mała, bura istotka spojrzała ze łzami w oczach na elfa, który leżał nieprzytomny przy wielkiej sośnie i pokiwała twierdząco głową. Były to ruchy sztywne i ledwo widoczne. Zgrabnie podeszła do nieznanego jej chłopca i drżącymi łapkami opatrzyła go.  Po chwili odstąpiła od niego, sięgnęła do torebki, wyjęła drewnianą miskę i mały moździerz. Wrzuciła tam trochę pęcherzyc i motylków. Roztarła z czymś jeszcze i dolała odrobinę wody z bukłaka, po czym podbiegła do Rinku i natarła go tym, a resztę wlała mu do ust. Młodzik zakrztusił się trochę, ale odzyskał przytomność.
– Co tak capi…? – wykrztusił. Przed oczyma ukazały mu się egzotyczne rysy Khaijiitki. – Kim jesteś, piękna zjawo…? – był jeszcze lekko zamroczony.
Kotka zamiast mu dopowiedzieć odskoczyła od niego jak najszybciej. Jej oddech był tak gwałtowny, że dało się przy tym słyszeć cichutki świst w jej płucach.
– Dobra robota! – Rezo krzyknął, aby jej pogratulować, ale bura kotka rzuciła się do ucieczki, nie zdradzając swego imienia. Na twarzy mieszańca znów zagościła nieodgadniona mina.
– Skoro wszyscy jeszcze się nie pozabijaliśmy, to możemy iść dalej – powiedziała oschle magiczka i skierowała się w stronę Ivarstead.
Rinku chciał już wstać, gdy przeszywający ból sprawił, że zgiął się w pół.
– Co jest, wypierdku? – Rezo odwrócił się jeszcze na moment, gdy usłyszał stęknięcie przyjaciela.
– Żebra mnie okropnie bolą… – elf trzymał się za lewą stronę w pobliżu mostka.
– Dasz radę iść? – spytał wojownik szarpiąc się z toporem, który nadal tkwił w martwym trollu. Tylko przez przypadek przypomniał sobie o nim.
– Poradzę sobie. Poznałem jego dobroć… A mógł zabić. – Rinku wykrzywił usta na widok martwego potwora i wstał ledwo trzymając się na nogach. – Nienawidzę trolli. – splunął na odchodne i pokuśtykał za przyjaciółmi.