piątek, 13 września 2013

Rozdział V – O złodziejskich ptakach, mokrych kotach i włochatych paskudach.

Niezręczna podróż w towarzystwie Elettry miała potrwać co najmniej dwa dni, albowiem o tyle było oddalone Ivarstead. Po przejściu przez most niedaleko Białej Grani zaczepiła nas pewna kobieta. Wyglądała na przerażoną.
– Och, tak się cieszę. Myślałam, że już nikogo nie zobaczę… – wykrztusiła łapiąc oddech.
– Eee, coś się stało? – zapytał Rinku.
– Uciekłam bandytom ze Strażnicy Mgły. Wy wyglądacie na kogoś kto mógłby się z nimi uporać. Wskażę wam ją na mapie – powiedziała kobieta w obdartych ciuchach.
– Ejże! To nie Caritas! – zakrzyknął Rezo, ale mimo to kobieta przypieczętowała miejsce na mapie opuszkiem palca.
– Idź prosto tą drogą, do Białej Grani. Niech oni się tym zajmą – Elettra niemal jej rozkazała.
– Och… Skoro już znam drogę, nie potrzebuję waszej pomocy. Dziękuję! – odpowiedziała radośnie kobieta i pobiegła dalej.
– Co zrobimy z tą informacją? – zapytał Rinku.
– Jaką informacją? Mało ci świrów biega boso po Skyrim?! – Rezo był zdegustowany.
– To nie taka zła wiadomość. Kryjówki bandytów są pełne złota i innych drogocennych kamieni. Chętnie skorzystam, gdy kieszeń zacznie mi piszczeć – powiedziała magiczka.
Dalej szli brukowaną ścieżką, jakby w kierunku Pękniny, ale Nordka ich zatrzymała na rozwidleniu dróg. Przystanęła i zbadała wzrokiem wzgórza po ich prawej stronie.
– Znam skrót – powiedziała i zaczęła znów prowadzić.
– Nie ufam jej… – szepnął Rinku.
Po drodze upolowali parę szczurów i spotkali też wiele koziołków i zajęcy. Pastuchy drogi zaczęły prowadzić ku zawiłej serpentynie. Gdzieniegdzie ścieżka stawała się mało widoczna. Ludzie najwyraźniej rzadko korzystali z tego skrótu. Powoli robiło się coraz zimniej. W końcu dotarli do części pokrytej śniegiem, a potem znów kręta droga zaczęła prowadzić w dół. Tym razem nie znaleźli pastuchów.
– Tu przenocujemy – oświadczyła Elettra, wskazując niewielką skalną półkę położoną pod gołym niebem.
– A jak będzie padać? – zmartwił się Rinku. Magiczka spojrzała na bezchmurne niebo, po czym znów na elfa – No przecież podróż mogłaby nam zająć tylko jeden dzień.
– To, że ty widzisz w ciemności nie znaczy, że my również. Część podróży trwała by nocą, a tu jesteśmy bezpieczni – Rezo spojrzał na Nordkę, która rozkładała futro, aby na nim spocząć.
– Słyszałem pewne pogłoski o mieszkającym tu trollu… – zaczął cicho Rinku.
– Idź nazbieraj czegoś na palenisko, żebyś nie miał czasu rozmyślać o trollach. – poinstruowała go Elettra.
Rinku wzruszył ramionami i poszedł w głąb małego lasku. „Jest silna... Obroni nas”, pomyślał. Mimo tej myśli, wątły elf miał się na baczności. Nagle, gdy schylał się po kolejny patyk, coś trzasnęło za jego plecami. Podskoczył jak oparzony i obejrzał się natychmiast. „Uff… To tylko mały koziołek.” Zwierzątko na widok obcej mu istoty uciekło. Po paru minutach Rinku powrócił do reszty. Rezo właśnie przygotowywał szczura nad paleniskiem.
– Więcej nie idę po chrust. – oświadczył młodzik odkładając swoje znaleziska.
– Co ty tak się trolli cykasz? Wiesz jak małe jest prawdopodobieństwo spotkania takiego? – zapewniał go kumpel.
– Raz spotkałem. Drugiego razu nie chcę… – odpowiedział wgryzając się w szczurze mięso. – Mmm… Dobrze go przyprawiłeś! – Rinku zachwalał kolację przyrządzoną przez kompana.
– No wiesz, survival pełną gębą, nie? – mieszaniec z uśmiechem uniósł skromne udko nieco w górę i wtedy z ręki wyrwał mu go przelatujący nad nim jastrząb. – No w pi… jeża!
– Haha! – zaśmiał się Rinku, ale śmiech szybko ucichł, gdy zobaczył jak jego towarzysz energicznie chwyta niewielki, spróchniały pień i nieporęcznie rzuca nim w ptaka – Rezo…? Spokojnie...
– To nie tobie ukradł mięso! – poirytowany pół-Redgard otrzepał się z próchna i usiadł przy ognisku.
Po tym małym incydencie Elettra postanowiła się nieco odseparować od reszty drużyny i zjadła posiłek w samotności. Oczywiście, szczur jej smakował, ale nie zachwalała umiejętności kucharskich Reza. Od czasu do czasu rzucała na nich tylko oschłe spojrzenie, aby upewnić się, że nadal tu są.
Noc była dość ciepła jak na surowy klimat Skyrim. Sen naszych bohaterów też trwał spokojnie. Ale tylko do rana. Reza oraz Elettrę ze snu wyrwał dziewiczy pisk Rinku, gdzieś w pobliskim lasku. Nordka w przeciwieństwie do mieszańca zerwała się natychmiast na równe nogi i zaczerpnęła magii w dłonie.
– No i czego on drze tę japę? – Rezo zwlekł się leniwie ziewając.
– Nie mam pojęcia, ale nie ma go tu – rzekła Elettra rozglądając się.
Po chwili znów rozległ się dziewczęcy krzyk.
– To on, ale to… Gdzieś tam w dole? – zdziwił się Rezo, łapiąc za swój nieco wyszczerbiony topór. Elettra skinęła głową, patrząc w dół serpentyny. – Chodźmy więc.
Magiczka i wojownik zaczęli truchtem zbiegać w dół. Byli wyjątkowo ostrożni i oglądali się co rusz za siebie. Idąc za krzykiem swego przyjaciela doszli do rzeki. 
– Chyba się nie utopił? Dość tu płytko – napierające silnie fale próbowały porwać stopy Reza.
– Patrz – Elettra kiwnęła głową w kierunku Khaijiitki, która przemywała twarz nad rzeczką.
– Ej, czy to nie ta co ci tabliczkę gwizdnęła? – zapytał Rezo.
– Zamknij się, bo ucieknie…! – Elettra dźgnęła go łokciem w brzuch, a ten cofając się nadepnął na gałązkę, która trzasnęła na tyle głośno, że bura istotka nadstawiła uszu i zaczęła się rozglądać.
Szybko dostrzegła straszną kobietę i nijak wyglądającego ciemnoskórego z toporem. Poczuła się zagrożona i rzuciła się do ucieczki. Wtem w Rezie odezwał się instynkt samozachowawczy i popędził za nią. Elettra, nie mając wyboru, ruszyła za nim. Oczywiście zwinna kocica przechytrzyła Reza i znikła mu z oczu gdzieś między drzewami.
– Bierz go, twardzielu! – nagle Reza pchnął Rinku, który sam pobiegł dalej jak oparzony. Sam Rezo obejrzał się za nim z nieodgadnioną miną. Jedna powieka zaczęła mu drgać, podczas gdy drugie oko miał szeroko wytrzeszczone. 
– Na brodę Ysgramora… – Elettra zatrzymała się jak wryta tuż przed mieszańcem. – Rezo! Padnij! –
Wojownik z toporem spojrzał na ziemię, gdzie zdążył się już pojawić cień, który na jego nieszczęście nie należał do niego. Mężczyzna odwrócił się  i zobaczył ogromnego, włochatego trolla. Stwór spojrzał na potencjalny posiłek swoimi trzema oczami i obnażył kły w groteskowym uśmiechu. Widać było, że niedawno jadł, bo między zębami wciąż tkwiły kawałki zwierzęcego mięsa. Nasi bohaterowie mieli nadzieję, że zwierzęcego.
– No padnij! Na ziemię, cioto! – zakrzyknęła znów Elettra.
W ostatniej chwili Rezo przeturlał się po ściółce, gdy Elettra wyzwoliła płomienie z dłoni. Potwór zawył w agonii, lecz nie miał zamiaru się tak szybko poddać. Ruszył na Nordkę, która musiała zacząć uciekać. Pół-Redgard zebrał się w sobie i ruszył na monstrum z toporem.
– Smoka pogrzebałem, z tobą zrobię to samo! – zamachnął się bronią na przeciwnika. – O cholera… – powiedział sam do siebie, gdy tępy topór ugrzązł w barku trolla, a ten wydał kolejny ryk.
– Odsuń się! – Elettra szykowała się do poczęstowania dzikiej bestii kolejną porcją gorącej magii zniszczenia.
– Zabij go, bo nie mogę nic zrobić! – Rezo schował się za nią, ponieważ jego topór dalej tkwił w trollu.
– Nie mogę. Skończyła mi się mana – powiedziała dziwnie spokojnie Elettra, patrząc z całkiem poważną miną na mężczyznę za sobą. Zszokowany otworzył usta, ale po chwili zamknął je, nie wiedząc co powiedzieć.
Gdy troll zaczął na nich szarżować, nagle na pomoc przybył im, a raczej spadł z drzewa prosto na łeb potwora, Rinku.
– Rezo, Krzyk! – Rinku wbijał w kark trolla sztylet raniąc go wielokrotnie.
–  Właśnie! Przecież jesteś Dovahkiinem! – przypomniała mu Elettra.
Troll rzucił cherlawym elfem w grubą sosnę, aż jej gałązki zadrżały, a szyszki spadły na Rinku.
– FUS!!! – Rezo wypowiedział słowo mocy, a troll splamiony krwią i lekko przysmażony ogniem Elettry padł u stóp swego oprawcy.
Sam mieszaniec będąc pod wrażeniem opadł na kolana, ale nie tkwił tak długo. Szybko wyrwał się z szoku, ponieważ dostrzegł, że Rinku jest nieprzytomny.
– Wypierdku? – Rezo potrząsnął lekko młodzikiem, ale ten ani drgnął. – Hej? Żyjesz?! – umięśniony, ciemnoskóry mężczyzna obdarzył policzek młodzieńca gorącym dotykiem… swej otwartej dłoni rozpędzonej z maksymalną prędkością, jaką tylko potrafił uzyskać. Ptaki wzleciały w niebo, przerażone głośnym plaskiem, który rozległ się po całym lesie. Elettra widząc, że Rinku nie dał żadnej reakcji, zaczęła się rozglądać, potem coś wywęszyła i ulotniła bez słowa. – Elettra? – Rezo obejrzał się, ale kobieta znikła mu z oczu. Zajrzał też do torby z potionami, ale wszystkie fiolki stłukły się. – O kurwości… On ledwo dycha.

Tymczasem magiczka podążyła za dziwnym smrodem, który wyczułby każdy. Szła pośpiesznym krokiem, ale poruszała się bezszelestnie. Szybko odnalazła to co chciała. Znów znalazła się nad rzeką. Wyjrzała nieśmiało zza drzewa, ale mimo jej ostrożności Khaijiitka spłoszyła się. Zaczęła biec między krzewami aż Nordka zastąpiła jej znienacka drogę i podniosła ją za lichą tunikę w górę.
– Nie zabijaj mnie! – kotka zamknęła oczy i skuliła się, czekając na odpowiedź kobiety, ale nie uzyskała jej. Poczuła natomiast jak zaczęła się lekko kołysać. Otworzyła powoli jedno oko, a potem drugie. Kobieta w szatach maga niosła ją w głąb lasu.

„Elettra… gdzie jesteś?” zastanawiał się Rezo siedząc przy Rinku.
– Wy, Khaijiici, znacie dużo sztuczek – Elettra posadziła kotkę na ziemi. – Możesz nam pomóc? –
Mała, bura istotka spojrzała ze łzami w oczach na elfa, który leżał nieprzytomny przy wielkiej sośnie i pokiwała twierdząco głową. Były to ruchy sztywne i ledwo widoczne. Zgrabnie podeszła do nieznanego jej chłopca i drżącymi łapkami opatrzyła go.  Po chwili odstąpiła od niego, sięgnęła do torebki, wyjęła drewnianą miskę i mały moździerz. Wrzuciła tam trochę pęcherzyc i motylków. Roztarła z czymś jeszcze i dolała odrobinę wody z bukłaka, po czym podbiegła do Rinku i natarła go tym, a resztę wlała mu do ust. Młodzik zakrztusił się trochę, ale odzyskał przytomność.
– Co tak capi…? – wykrztusił. Przed oczyma ukazały mu się egzotyczne rysy Khaijiitki. – Kim jesteś, piękna zjawo…? – był jeszcze lekko zamroczony.
Kotka zamiast mu dopowiedzieć odskoczyła od niego jak najszybciej. Jej oddech był tak gwałtowny, że dało się przy tym słyszeć cichutki świst w jej płucach.
– Dobra robota! – Rezo krzyknął, aby jej pogratulować, ale bura kotka rzuciła się do ucieczki, nie zdradzając swego imienia. Na twarzy mieszańca znów zagościła nieodgadniona mina.
– Skoro wszyscy jeszcze się nie pozabijaliśmy, to możemy iść dalej – powiedziała oschle magiczka i skierowała się w stronę Ivarstead.
Rinku chciał już wstać, gdy przeszywający ból sprawił, że zgiął się w pół.
– Co jest, wypierdku? – Rezo odwrócił się jeszcze na moment, gdy usłyszał stęknięcie przyjaciela.
– Żebra mnie okropnie bolą… – elf trzymał się za lewą stronę w pobliżu mostka.
– Dasz radę iść? – spytał wojownik szarpiąc się z toporem, który nadal tkwił w martwym trollu. Tylko przez przypadek przypomniał sobie o nim.
– Poradzę sobie. Poznałem jego dobroć… A mógł zabić. – Rinku wykrzywił usta na widok martwego potwora i wstał ledwo trzymając się na nogach. – Nienawidzę trolli. – splunął na odchodne i pokuśtykał za przyjaciółmi.

sobota, 7 września 2013

Rozdział IV - "Tyś ze smoka zrodzon!"



Magiczka umknęła Rezo i Rinku, pozostawiając ich na pastwę losu w ruinach. Spokojnie, pod osłoną nocy, wkroczyła do Białej Grani. Strażnicy przepuścili ją bez problemu. Stawiając pewne kroki, dumnie podążała do karczmy „Pod Chorągwianą Klaczą”. Zakapturzona kobieta weszła do budynku, w którym przy ogniu odpoczywało kilku mężnie wyglądających wojowników, ale kobieta podeszła do szynkwasu i usiadła na stołku.
– Długo cię nie było – powiedziała gospodyni o jasnobrązowych włosach upiętych z tyłu – Mikael nie mógł się ciebie doczekać.
– Nie bądź złośliwa. Ten bard od siedmiu boleści nie dorasta mi do pięt – kobieta cicho syknęła na gospodynię – A ty długo będziesz udawać, że Sadia jest twoją córką?
– Ciszej… – od tyłu zaszła ją młoda Redgardka i podała jej półmisek świeżych warzyw.
– Tak długo, jak ty będziesz udawać maga z Akademii Zimowej Twierdzy – gospodyni uśmiechnęła się.
– Hulda, ile mam jeszcze grać? – do rozmowy dołączył Mikael – O, Elettra…
– Mam to czego chciał ten stary mag od Balgruufa, ale zastanawiam się czy nie roztrzaskać tego na twojej głowie, Mikael – Elettra wyjęła z torby przywiązanej do pasa tabliczkę z dziwnymi symbolami.
– Pięciokątny kawałek kamienia – Mikael trącił ją niedbale palcami.
– Zabieraj swoje brudne paluchy, tani grajku… – parsknęła zakapturzona kobieta.
– Nie sądziłam, że tego dokonasz. Farengar się przeliczył – Hulda również nie wiedziała ile ów przedmiot jest wart, ale była pełna podziwu, że jej koleżance udało się go zdobyć – Pewnie to była wyczerpująca wędrówka… Sadia przygotuje ci kąpiel i łóżko na górze.
Ciemnoskóra bez słowa poszła na górę, spełnić polecenie szefowej, ale po drodze nerwowo się rozglądała, jakby się czegoś obawiała. Elettra zerknęła kątem oka, jak Sadia odchodzi, po czym odwróciła się do Huldy. Te trzy kobiety znały się od dawna. Kiedy Elettrę wyrzucono z Akademii magów, przywędrowała aż tu. Szukała kogoś kto pomoże jej się wzmocnić, a Hulda przygarnęła ją w zamian za ochronę w karczmie. Potem pojawiła się Sadia, ale jej historii czarodziejka jeszcze nie miała czasu poznać. Elettra nie dogadała się z nadwornym magiem Białej Grani, więc sama zaczęła prowadzić badania i poszukiwać różnych przedmiotów.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie… Mała istotka z burym ogonem. Młoda oraz bardzo drobna Khaijiitka, została porwana podczas wojny przemytników w Corinthe w Elsweyr. Najpierw sprzedano ją piratom, a potem ci zhandlowali ją w Senchal. Tam została wykupiona przez kogoś kto mieszkał w Skyrim. Podróż przez morze przebiegła spokojnie. Na lądzie dziewczyna miała związane ręce i siedziała w powozie konnym. Miała dotrzeć do jednego z bogatszych domów, dla uciechy jakiegoś wpływowego człowieka imieniem Crantius Colto. Z plotek słyszała, że to strasznie chutliwy baron, który rozstał się ze swoją żoną i poślubił swoją argoniańską pokojówkę. Khaijitka miała ją zastąpić w zajmowaniu się domem, ale podczas podróży powóz napadli bandyci. Przechwycili oni całą skrzynię złota i, o dziwo, uwolnili dziewczynę. Ta podziękowała im i ruszyła w głąb Skyrim, szukając drogi do domu…

Mieszaniec odzyskał przytomność i zabrał się za cucenie Rinku.
 – …co? Nie, Zelgadis, zadzwonię do ciebie, jutro będę… – mamrotał nieprzytomny Rinku.
Rezo strzelił mu w twarz. Elf natychmiast wstał na równe nogi.
– Stary! Odpierdoliło ci?! – chłopak przyłożył dłoń do piekącego policzka, czuł teraz wyraźnie na nim dotyk swego towarzysza.
– Skoro już nie śpisz to dobrze. Powinniśmy wracać do Białej Grani… – skwitował mężczyzna i podniósł się powoli.
– Ej, no zawsze mogło być gorzej tak? – młody dogonił w tunelu mieszańca.
– Szczerze? – Rinku kiwnął głową – Ta baba mogła nas zabić.
– Ale nie zrobiła tego! – uśmiechnął się elf.
– I to mnie zastanawia – powiedział Rezo.
– Ale co? – zdziwił się elf.
– Gdyby była jedną z tych bandytów… Dawno byśmy leżeli w tych ruinach i Farengar nawet by się nie zainteresował. Wiele osób ma do tej tabliczki jakiś interes. Jestem ciekaw czemu jest tak ważna. – mówił, gdy opuszczali ruiny.
Na zewnątrz zdążyło już wzejść słońce.
– Rinku!  – Rezo zatrzymał się tak nagle, że elf wpadł na niego – Ślady!
– No i..? – zaciekawił się.
– Jesteś łowcą. Wytropimy tę babę! – Rezo pchnął młodzika aż ten padł na ziemie.
Elf spojrzał na mężczyznę pogardliwie i zbadał trop. Ślad nie był tak świeży jakby tego chciał, ale „ona kieruje się do Białej Grani”, pomyślał. Rinku zaczął podążać za śladami i jego przypuszczenia okazały się słuszne. Faktycznie trop prowadził prosto do Białej Grani.
– Jesteś pewien, że to tu? – Rezo nie do końca zdawał się ufać wyostrzonej intuicji łowcy.
– Słuchaj stary, tropiłem zające przez całe życie! – rzekł Rinku – Zapach zupy warzywnej wszędzie poznam!
– Eee… – wojownik wydawał się być lekko zdezorientowany.
– Ach, nie rozumiesz mój zagubiony przyjacielu, co? – poklepał go po ramieniu – Trop pachniał mi zupą, więc szedłem za nim aż tu!
– Ech… Co ja zrobiłem… Dlaczego bogowie Cesarstwa tak mnie karzą…? – Rezo przyłożył otwartą dłoń do czoła – Rinku. Jesteś głodny, dlatego poszedłeś za tym tropem… Przepraszam, to moja wina. Nie mieliśmy czasu na jedzenie – przyznał Rezo.
– Bredzisz, zaprowadzę cię jeszcze do tej babki! – zapewniał.
Trop zaprowadził ich do karczmy „Pod Chorągwianą Klaczą”. Rezo wpuścił Rinku do środka pod swym ramieniem, ale jego zapał szybko osłabł. Stanął jak wryty.
– Gdzie ona jest! – krzyczała kobieta o czarnych włosach spiętych z tyłu głowy,  na jej twarzy była namalowana brązowa, gruba, pionowa, zakrzywiona kreska zaczynająca się od czoła po przez oko nieco skierowana w kierunku jej ust. Kobieta była magiem i wygrażała się wszystkim przebywającym tu ogniem.
– Nie wiemy o co ci chodzi, przysięgam! – powiedział jeden z klientów. Wydawał się bardzo przerażony, gdy ta trzymała go za futro, lekko go podduszając, a w drugiej dłoni szykując płomień. Nagle jej spojrzenie powędrowało ku nowoprzybyłym gościom.
– Wy! – puściła mężczyznę, a ten spadł z małego taboretu i oddalił się na czworaka w kąt – Gdzie ona jest?!
– Ale o co ci chodzi? – Rinku już żałował, że udało mu się wytropić tę kobietę.
– Tabliczka! Gdzie ona jest?! – kobieta podeszła do nich zdecydowanie pewnym krokiem i ponowiła pytanie przez zaciśnięte zęby.
– Nie bij… – Rinku tylko jęknął cichutko, gdy ta podniosła go za tunikę do góry.
– Myśleliśmy, że ty ją masz i poszliśmy twoim tropem, aby ją odzyskać, ale skoro ty jej nie masz… – Rezo podrapał się po karku nieśmiało starając się wyjaśnić zajście.
– To on mnie wytropił? – Elettra szarpnęła Rinku w powietrzu przed Rezem.
– Tak… – wymamrotał Rezo, patrząc w zupełnie inną stronę.
– Sprzedawczyk! Konfident! A miałem cię za kumpla! – piszczał Rinku wiercąc się, ale widać napastniczka miała silne nadgarstki, które niespodziewanie zwolniły uścisk i elf upadł na podłogę z desek.
– Masz! – Elettra odpięła sakwę z pasa i rzuciła elfowi w twarz – Znajdź tabliczkę! Dobrze radzę… – pochyliła się nad nim mrożąc go okrutnym spojrzeniem.
– Czuję zupę… Mmm… – Rinku strasznie wygłodniał i nie mógł się oprzeć zapachowi strawy.
– Dureń! – kobieta wyrwała mu sakiewkę z rąk i wyszła z ogromnym impetem zatrzaskując za sobą drzwi.
Rinku odetchnął z ulgą, a Rezo starł pot z czoła.
– Przepraszam was najmocniej za Elettrę, ale ona jest nieco… Oschła – do nowych gości podbiegła sama gospodyni i pomogła wstać Rinku.
– Oschła? To dość delikatne określenie – przyznał Rezo.
– Nazywam się Hulda. Chyba jestem wam winna śniadanie i nocleg na koszt firmy, za te niedogodności. – powiedziała przejęta.
– Z noclegu chętnie skorzystamy przy najbliższej okazji, a jeśli chodzi o posiłek… no cóż, jesteśmy wygłodniali. – mieszaniec rozłożył ręce.
Hulda ugościła ich w osobnej izbie, gdzie Sadia gotowała już strawę dla gości.
– Huh? Nie jesteś Redgardem? – Sadia podała miskę chłopakom i zdziwiła się trochę na widok mieszańca o czarnych włosach i nieco ciemniejszej karnacji niż zwykli mieszkańcy Białej Grani.
– Sadia, to nieładnie! – zganiła ją Hulda.
– Nie szkodzi. Ja nie stąd, ja nie mieszkam… – wyjaśnił Rezo.
– Tak – dodał Rinku, zajadając przepyszną strawę.
– Dlaczego ta tabliczka jest dla niej taka ważna? – zapytał w końcu Rezo, gdy skończył zupę.
– Nie mam pojęcia, ale bredziła coś o jakiejś mapie i kurhanach. Chciała ją zanieść do nadwornego maga, aby razem mogli rozszyfrować tę zagadkę – mówiła gospodyni dodając drewna do ognia, na którym gotowano wszystkie posiłki w tej karczmie.
– Farengara? – Rinku mało się nie zapluł zupą – O kurwości! Stary, musimy jej pomóc! –
Oboje zerwali się jak oparzeni i ruszyli pospiesznie w głąb miasta. Przemierzyli całą Białą Grań wszerz i w poprzek, ale ślad po nieznajomej kobiecie zaginął.
– Do jasnej cholery! Rinku, dlaczego jej nie wytropisz?! – dyszał mieszaniec.
– Najadłem się i wszędzie czuje zapach zupy warzywnej – Rinku zrobił smutną minę – Ale może poza miastem złapie jej trop.
Zwalniając nieco tempo poszukiwań, nasi bohaterowie wyszli poza mury miasta. Przywitał ich ciepły wietrzyk wiejący z zachodu. Słońce górowało nad Skyrim. Nadeszła pora obiadowa, a młody łowca i nieco starszy wojownik muszą uganiać się za złodziejem tabliczki. Gdy minęli stajnie rozejrzeli się. Najpierw na prawo, a potem na lewo. Po prawej w dali stała jakaś wieża, a po lewej znajdowała się farma. Jeszcze dalej na lewo była miodosytnia oraz dwa mosty. To w tamtym kierunku chadzali podróżni, kiedy chcieli dotrzeć do Pękniny.
– Niech to szlag, nie mogę złapać żadnego tropu. Ani jej ani tabliczki. – łowca zmarszczył nos dotykając dłonią bruku – I co teraz, panie kapitanie?
– Zawsze musisz kpić ze mnie, wypierdku? – Rezo założył ręce na piersi – Chodźmy tam sprawdzić. Wątpię, żeby złodziej siedział gdzieś w tej kapuście –wskazał wieże w dali.
Leśny elf tylko machnął ręką i ruszyli w jej kierunku. Szli zupełnie bez pośpiechu. Nagle w wieży doszło do wybuchu.
– Widziałeś to? – Rezo wytrzeszczył oczy, aby dostrzec co mogło być powodem eksplozji.
– Ogień! To na pewno Elettra! – ucieszył się Rinku i rzucił się w stronę chmury dymu wydobywającej się z kamiennej wieży.
– Wypierdku, stój! – przyjaciel chciał go zatrzymać, ale ten go zignorował – Niech go szlag, tfu! – i rzucił się w pogoni za małym elfem.
Rezo biegł tak szybko, że mały włos nie zgubił swych skórzanych butów. Gdy dotarł, ujrzał… Rinku stojącego jak wryty. Ogień zwalczany ogniem. Elettra dzielnie zmagała się z ogromnym gadem. Gad miał skrzydła, ryczał i ział ogniem. To bez wątpienia smok!
– Wy dwaj, pomóżcie nam! – zza pleców Reza dobiegł kobiecy głos. Była to mroczna elfka Irileth, przyprowadziła ze sobą kilku strażników z miasta.
– Rinku, łuk! – Rezo wyrwał go z szoku i sam chwycił za swój tępy topór. Z całym impetem uderzył w łeb smoka.
– Nie brak ci odwagi – smok przemówił, lecz tylko Rezo go usłyszał. Ustał jak wryty, a smok poderwał się na swych masywnych skrzydłach w górę.
– Co tak stoisz błaźnie!? – skrzyczała go Elettra. Rezo słyszał dziwne słowo podczas, gdy smok zionął ogniem. Nie był pewny czy ma go zabić, ale ten nadal nie przestawał atakować, a jego straszny i chropowaty pysk był cały we krwi, zarówno jego, jak i strażników miasta. Najskuteczniejsi w walce okazali się łucznicy i Elettra ze swoimi płomieniami. Ostateczny cios zadał jednak Rezo, wskakując na jego grzbiet i wbijając topór między rogi na głowie smoka.
– Dovahkiin! Nie! – to był ostatni krzyk jaki wydał z siebie smok. „Dziwne, co to ma znaczyć?”, pomyślał Rezo. Kiedy zszedł z grzbietu gada, szczątki zaczęły płonąć. Wojownik spojrzał na Elettrę pytająco, ale ta zaprzeczyła ruchem głowy. Wtedy stało się coś jeszcze… Z truchła smoka wydobyły się smugi światła i powędrowały w kierunku mieszańca… Smocza dusza została wchłonięta przez Reza.
– FUS! – wyrwało się wojownikowi, a wraz ze słowem popłynęła fala mocy.
– Na wszystkie świętości! To krzyk! Jak u Siwobrodych! – krzyknął jeden ze strażników – Nie wierzę… Ty jesteś Smoczym Dziecięciem! –
– Że czym? – wykrztusił Rezo oglądając się cały.
– Smoczym Dziecięciem. Wchłonąłeś duszę smoka i teraz możesz używać Krzyków. Wcześniej nie było to możliwe, prawda? – mówił strażnik.
– Nie wiem co się ze mną stało. – Rezo był w szoku i ponownie użył Krzyku. Fala mocy, jaką niosło za sobą słowo była niesamowita.
– Chodźmy do jarla… Albo lepiej do Farengara, on zna się na smokach i takich tam – szturchnęła go Elettra.
Pośpieszny krok jakim wracali we trójkę do Białej Grani ustał na skrzyżowaniu dróg tuż przy drogowskazie. Chód przerwał krzyk z najwyższej góry w Skyrim. „Dovahkiin”, zabrzmiało aż pod stopami zatrzęsła się ziemia.
– Co do licha ciężkiego? – mieszaniec o mało nie stracił równowagi.
– To siwobrodzi… – Elettra spoglądała na górę, której dobiegło wezwanie – Wołają cię.
Tym razem zwycięzcy popędzili biegiem do jarla, a ludzie schodzili im z drogi. Szybko przemknęli koło kuźni, przez targowisko, tylko na schodach złapała ich zadyszka. Byli już niedaleko. Straż otworzyła im drzwi i wparowali do środka.
– I co się stało w strażnicy? Był tam smok? – zapytał jarl.
– Tak, zabiliśmy go. – powiedział Rezo.
– Wiedziałem, że mogę na was liczyć, ale… W tym musi być coś więcej… – zaczął się gładzić po brodzie i zastanawiać.
– Nie wiem jak to możliwe, ale temu błaznowi udało się pochłonąć duszę smoka! – wyjawiła Elettra występując przed wojownika.
– Więc to prawda. Siwobrodzi cię naprawdę wzywają… – jarl był podekscytowany.
– Kim są Siwobrodzi? – zapytał poirytowany Rezo. Chyba tylko on nie wiedział co się dzieje.
– Są mistrzami Głosu. – powiedział.
– Cokolwiek to znaczy… Czego chcą ode mnie? – Rezo był niecierpliwy.
– Smocze Dziecię może ponoć koncentrować swój głos w Thuum czyli Krzyk. Jeśli naprawdę jesteś Smoczym Dziecięciem mogą nauczyć cię korzystania z tego daru – zaczął wyjaśniać.
– Ale nie widzę żadnych oznak co wskazywałoby na to, że jest Smoczym Dziecięciem. – zaprotestował doradca.
– Od wieków Siwobrodzi nikogo nie wzywali, to stara norska tradycja! – Elettra się zdenerwowała.
– Jeżeli sami Siwobrodzi uważają go za Smocze Dziecię, to kimże my jesteśmy, żeby się spierać? – uciszył ich jarl – Najlepiej od razu idź do Wysokiego Hrothgaru i nie każ Siwobrodym na siebie czekać. – poinstruował.
Cała trójka elegancko się ukłoniła i opuściła Smoczą Przystań.
– Chcę iść z wami. – oznajmiła kobieta, która nie tak dawno wygrażała.
– Dlaczego? – Rezo przełknął ślinę.
– Smoki, a ty jesteś z nimi powiązany. Poza tym mam pewną teorię. – mówiła.
– A co z tabliczką? Farengar zlecił nam dostarczenie jej. – zauważył Rinku.
– Chciałam być pierwsza i udowodnić , że jestem silna kobietą, ale ktoś mi ją wykradł. Tabliczka przepadła. Mi już nie jest potrzebna, ale gdybym ją dostarczyła Farengarowi mógłby rozpocząć nowe badania i sprawdzić moją teorie – wzruszyła ramionami – Nie martwcie się, tym razem będę po waszej stronie wymoczki – zapewniła, gdy schodzili schodami.
Spokój nie trwał długo, bo już od schodów dobiegł ich dziwny pisk. Jakby kota ze skóry obdzierali. Drużyna zaciekawiona dziwnymi odgłosami skierowała się na targowisko.
– Proszę, nie róbcie mi krzywdy! Ja nic nie zrobiłam! – mała Khaijiitka pchnięta przez strażnika Białej Grani upadła na ziemię tuż przy jednym z kramów.
– Kłamstwo! To ona ukradła mi drogocenny kamień! – krzyczała właścicielka kramu.
– Muszę cię przeszukać. – strażnik wyrwał kocicy torbę i wysypał całą jej zawartość. Na ziemię upadły kamień, o który upominała się tak zaciekle kobieta, kilka drobiazgów, trochę jedzenia oraz…
– Tabliczka… – Elettra stanęła przed Rinku i Rezo, aby się przyjrzeć.
– To mój kamień! Złodziejka! – kobieta zabrała swój skarb i splunęła na ziemię, rzucając spojrzenie pełne pogardy.
– Ja… Ja nie chciałam. – powiedziała delikatnym głosikiem bura kotka.
– Więc to ty ukradłaś moją tabliczkę? – Elettra pochyliła się nad młodą osóbką.
– Mówisz o tym dziwnym kamieniu? On po prostu leżał u mnie w torbie, nie pamiętam nawet gdzie go znalazłam… – mała o włos nie wpadła w płacz, a łapki jej drżały gdy podawała upragnioną tabliczkę Elettrze.
– Teraz pójdziesz ze mną – powiedział strażnik.
– Co? Nie! Nie chce być zamknięta! – złodziejka boso popędziła do bramy, a strażnik za nią.
– Powinniśmy ją gonić? – łowca spytał Elettrę, gdy podbiegł do niej.
– Nie. Mam to co chciałam – powiedziała oschle.
– Podzielisz się z nami nagrodą? – elf zapytał nieśmiało uśmiechając się.
– Ta, jasne – Elettra odwzajemniła niedbale uśmiech i powrócili do Smoczej Przystani.
Tam Farengar właśnie robił sobie przerwę i spożywał wyśmienicie przyrządzonego zająca, a smakowite zapachy wypełniały całą główną komnatę. Gdy Elettra przyprowadziła za sobą młodego elfa i Dovahkiina, mag właśnie obgryzał niezgrabnie udko, próbując językiem wymacać resztki mięsa. Był to nie lada wyczyn, ponieważ stary Farengar nie miał zbyt wielu zębów.
– Koniec przerwy stary pryku, przyniosłam to czego szukałeś. – Elettra wyłożyła na stół tabliczkę. Farengar wytrzeszczył oczy, które na widok przedmiotu świeciły niczym septimy.
– W końcu… jest moja – wydawał się nie przejmować obelgą. Był zbyt zapatrzony w kamień.
– Spójrz na te dziwne linie. Czy to… znaczy wydaje mi się, że… czy to jest mapa kurhanów? – wykrztusiła Elettra – Ekhm! – wykrztusiła po chwili, gdy Farengar zignorował pytanie.
– Co? Ach, nie. Skądże znowu. Drogie dziecko, to jest… – Farengar kaszlnął – To jest podstawka na ciepłe strawy w kubku. – niemal przytulił tabliczkę.
– Ach tak? Cóż, może powinnam zostać i pomóc ci zgłębić tajemnicę podstawek do kubków? – Elettra oparła się dłońmi o stół.
– Skądże. Drogie dziecię, twoje miejsce jest z tymi… No, z tymi tu, idź już. Nie każcie Siwobrodym czekać. – popędził ich.
Elettra darowała sobie dalsze dociekanie prawdy i wyprowadziła chłopaków w milczeniu. Szła spięta i zamyślona. Wiedziała, że coś zostało przed nią ukryte.
– Coś nie tak? – spytał po dłuższym milczeniu Rezo, gdy przechodzili przez most na wschód od Białej grani.
– Ten stary pierdziel zawsze mnie tak zbywa. Zawsze bredzi coś o podstawkach do jakiś kubków. Nie rozumiem go. Według moich badań to nie podstawka, ale mapa. – mówiła poirytowana.
– Hmm… A może Farengar ma rację... – powiedział Rezo.
– Zamknij się i idź, nie znasz się! – skarciła go.
– Hehe, Rezo już nie kapitanujesz, co? – Rinku wystawił język do starszego kumpla.
– Zamilcz, przyjacielu. – powiedział grobowym głosem Rezo. 


C.D.N.