czwartek, 29 sierpnia 2013

Rozdział III - Pieczone trupy i gołe dupy



Zmierzałam ciemnymi tunelami coraz niżej. Nie miałam pewności dokąd prowadzą. Wiem tylko, że ktoś mnie ubiegł. Po drodze zastałam już wiele ciał bandytów. Wszystkie były nagie. Ktoś nie wybrzydzał łupiąc złodziei, ale nie udało mu się otworzyć skrzyni. Tam znalazłam notkę o złotym szponie. Któryś z nich go miał, ale ten kto mnie ubiegł, musiał im go odebrać. Muszę podążyć tym tropem i go odnaleźć.

Zeszłam jeszcze niżej. Wszędzie wisiały pajęczyny. Jest ich tu zbyt dużo żeby mogły je zrobić małe, nieszkodliwe pajączki. Natychmiast zaczerpnęłam magii, a w mych dłoniach zapłonął żywy ogień. Przeszłam pod łukowatym sklepieniem, wchodząc do komnaty. Po tym co zobaczyłam zamknęłam dłonie i wygasiłam ogień. Na środku pomieszczenia leżał ogromny pająk. Jego osiem oczu patrzyło na mnie tępo, ale żadna z kończyn nawet nie drgnęła. Cholera…. Martwy. Amatorska robota tępym sierpem. Rozejrzałam się jeszcze trochę po pomieszczeniu i pośpiesznym krokiem ruszyłam dalej.

„Draugry”, przebiegła mi przez głowę krótka myśl, gdy tylko poczułam w powietrzu zapach stęchlizny. Nie myliłam się. Korytarz zamienił się w katakumby. W szczelinach ścian leżały wyschnięte zwłoki dawnych norskich bohaterów. Wiele razy zdarzało się, że draugry budziły się i atakowały poszukiwaczy przygód. Ale tutaj leżały już martwe. Wśród nich dostrzegłam też ciało człowieka. Podobnie jak pozostali, był w samej bieliźnie. Nic przy nim nie zostało, ale dostrzegłam coś jeszcze bardziej intrygującego. W jego ciele były głębokie dziury, to one prawdopodobnie spowodowały jego śmierć. Uniosłam głowę. Żelazna brama naszpikowana kolcami. To musi być mechanizm. Stanęłam w miejscu, żeby nie nadepnąć na żaden przycisk. Nie miałam zamiaru skończyć jak ta szumowina, w dodatku prawie naga. Szybko wypatrzyłam przycisk w podłożu i wyminęłam go. 

W kolejnym korytarzu napotkałam następny mechanizm. Tym razem to topory ustawione w ciasnym korytarzu. Miały za zadanie rozpłatywać przeciwników kołysząc się raz w jedną raz w drugą stronę. Na szczęście nie musiałam się tym bawić, ponieważ ktoś już wyłączył mechanizm.

– Ych, znów draugry… – szepnęłam cicho do siebie. Pobiegłam jeszcze niżej do komnaty, w której z jednego boku spływał wodospad. Woda ściekała przez otwartą bramę. Wbiegłam tam od razu. Mam nadzieję, że uda mi się dogonić tych, którzy mnie ubiegli i dam radę wynegocjować to co chcę. Ciała zabitych były jeszcze ciepłe, więc nie mogą być daleko.
Wszystko mi ogołocili. Wszystko! Zabrali nawet świecące grzyby ze ścian. Biegłam dalej wzdłuż strumienia wody, który znikł między korzeniami. Chwilę mknęłam suchym tunelem, a potem znów wzdłuż wody. Pewna siebie wyskoczyłam z jaskini za wodą w dół. Wylądowałam na skalnym moście.

– I kolejny draugr… – zbliżyłam się do dziwnie pokrzywionych zwłok, aby sprawdzić ile czasu minęło od jego śmierci. Wyglądał jak szkielet obciągnięty zasuszoną skórą, ale jego oczy jeszcze lekko świeciły.

Dalej ruszyłam biegiem. Przebiegłam przez jeszcze jedną komnatę, pełną mieszkańców tego grobowcai spalonych lampionów. Przede mną kolejne drewniane wrota. Ręka lekko mi zadrżała zanim je otworzyłam. „To już niedaleko”, pomyślałam a z podekscytowania przeszły mnie ciarki. Ukazał mi się korytarz z freskami, przedstawiającymi różne historie. Nie miałam czasu żeby im się przyglądać. Musiałam gonić za celem. Przekroczyłam próg, gdzie stała brama, do której kluczem był złoty szpon. Otworzyli ją.

Byłam już prawie u celu, gdy usłyszałam czyjeś głosy. Postanowiłam się przyczaić  i przysłuchać.
– Hej, coś mi mówi, że to tu! – powiedział jakiś młodzieniec.
– Co to za napisy, tu, na ścianie? – zapytał drugi robiąc parę kroków. Chyba wiem co znaleźli.
– Nie mam pojęcia – powiedział ten pierwszy i również podszedł – Rezo! Co ci?

Postanowiłam wykorzystać chwilę ich słabości i wkroczyłam do akcji. Zobaczyłam zaokrągloną ścianę z runami w smoczym języku. Stali przy niej młody leśny elf i nieco większy mężczyzna o ciemnej skórze. Miałam już ich spopielić, gdy dostrzegłam kątem oka nagły ruch. To z sarkofagu, którego wcześniej nie zauważyłam, w górę wystrzeliła pokrywa. Ze środka powstał draugr różniący się od widzianych wcześniej. Większy, lepiej zbudowany… Musiał to być ktoś ważny, skoro doczekał się takiego pochówku. Nieumarły zwrócił się wyszczerzoną czaszką w stronę tamtych dwóch i wrzasnął na nich. Krzyk wydarł się z jego ust uderzając z siłą taranu w elfa i tego ciemnego. Moc zwaliła elfa z nóg, ale większy gość powstrzymał upadek. Walka rozpoczęła się, trudno. Draugr ma to, po co przyszłam. Przygotowałam płomienie, po czym wyskoczyłam z ukrycia i falą ognia przywitałam draugra.

– Huh! Kim ty jesteś? – zapytał oszołomiony mężczyzna.
– Ratuję wasze tyłki! Zmiatajcie stąd! To nie robota dla was! – rozkazałam.

Zlekceważyli moje słowa. Obaj rzucili się na draugra, ale ten znów wypowiedział coś, co brzmiało jak „Ro Dah”, lecz niepełne. Czyżby nie znał całego słowa mocy? Moi konkurenci do skarbu upadli, ale ja oparłam się jego mocy. Wielki, nieumarły Nord stanął w płomieniach i skonał drugi raz. Podeszłam i zabrałam zza jego pasa to, czego szukałam.

– Zostaw to! To należy do nas! – młody elf w zielonej tunice i w czapce z wysokim, luźnym szpicem, krzyknął oszołomiony. Nie był w stanie utrzymać samodzielnie równowagi. Padł na kolana, a obok niego na ziemię zwalił się jego towarzysz, o dość egzotycznym wyglądzie.
– Nawet nie potraficie utrzymać się na nogach. Frajerzy – rzuciłam na nich ostatnie pogardliwe spojrzenie i  opuściłam ruiny. I tak straciłam tu już za dużo czasu.

C.D.N.

środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział II - "Rezo, patrz! Siedzę na koniu!"

I tak oto znaleźliśmy się w więziennej celi w Białej Grani. Rezo został umieszczony w celi tuż obok mojej. Pomachałem mu przez kraty. Nie mogliśmy dostrzec swoich twarzy.
– Rinku, zabierałeś wszystko co mieli Cesarscy, prawda? – spytał Rezo.
– No, a co? – odrzekłem. Ciekawe co on knuje.
– Masz może wytrychy? – zapytał ponownie mieszaniec. I wszystko jasne.
– Stary, jestem przyodziany w jakieś białe szmaty, skonfiskowali mi wszystko. – powiedziałem z przekąsem, po czym rozejrzałem się po ciasnym pomieszczeniu. Wąski tapczan był przymocowany do ściany, a na podłodze leżało futro jakiegoś większego zwierzęcia. W lewym kącie natomiast stało wiadro, którego zawartości wolałbym nie sprawdzać.

Do lochu wszedł niski i tęgi w pasie strażnik.
– Kiedy nas wypuścicie? – zaciekawił się Rezo i chwycił kraty.
– Za pięć dni – gruby mężczyzna zabrał jakieś papiery z biurka i wyszedł.

– Do bani… – przyznał Rezo.
– Nie przesadzaj, chociaż jedzenie będzie darmowe i tu nam smok nie grozi – starałem się rozpatrywać to pozytywnie.
– Jedzenie! – do środka weszła starsza kobieta. Podała Rinku i Rezo suchy chleb i trochę wody, po czym wyszła.
– Mówiłeś coś? – warknął Rezo.
– Dobra, nie jestem głodny, ale mogło być gorzej. Ej, a masz może karty? – przypomniałem sobie.
– Czekaj… Mam! – Rezo niemal krzyknął.
– Możemy grać dla zabicia czasu. – wykrztusiłem z siebie, chociaż wiedziałem, że Rezo będzie blefował. Liczyłem na to, że nauczę się paru sztuczek.
Graliśmy już z dobre parę godzin. Wtedy przysłali do nas strażnika, żeby nas popilnował trochę.
– A co to za zabaweczki? – brodaty dziad podszedł  i zabrał nam karty. Rezo usiłował go złapać przez kraty, ale niestety nie dosięgnął. Karty przepadły.
– Uspokój się! Nie chcę tu siedzieć jeszcze dłużej. – tym razem to ja zganiłem jego.
– Masz rację… Śmierdzi tu –  odpuścił. Usiadłem zrezygnowany na tapczanie wyścielonym jakimś skrawkiem skóry i szmatami.

Spędziliśmy tu noc. Ledwo zasnąłem, a nad ranem znów się obudziłem. Nie mogłem zmrużyć oka. Zacząłem zaglądać w każdy zakamarek celi, sam nie wiem czego szukałem. Zajrzałem pod tapczan, przetrzepałem też dokładnie to co na nim było. Potem sprawdziłem co jest pod futrem, które służyło za dywan. Robiłem wszystko starannie i po cichu, żeby nie obudzić strażnika. Wtedy coś mi się rzuciło w oczy. Coś, co przypominało szary patyk… Tak! Wytrych! Leżał wpleciony między nici futra. Pośpiesznie go wyplątałem, aż mało co mi nie wypadł.
– Pssst! Rezo, śpisz? – zapytałem po cichu.
– Tak, a co? – odezwał się.
– Znalazłem wytrych – szepnąłem.
– To na co jeszcze czekasz? Wyciągaj nas stąd – dało się słyszeć nutkę nadziei w jego głosie.
Trochę pokombinowałem, bo dawno nie otwierałem drzwi w ten sposób. Nie było trudno. Szybko się wydostałem, a potem uwolniłem Reza. Po cichu zabraliśmy swoje rzeczy z niedbale otwartego kufra i wymknęliśmy się, nie budząc strażnika.

Na zewnątrz było widać powoli wschodzące słońce. Przyczailiśmy się w zaułku między budynkiem zwanym Smoczą Przystanią, a murem oddzielającym miasto od reszty Skyrim. Tam się przebraliśmy i zaczekaliśmy aż słońce w pełni wzejdzie, a na ulicach pojawi się więcej ludzi, aby nie wzbudzać podejrzeń. Gdy tylko usłyszeliśmy gwar miasta, wyszliśmy z ukrycia.
– Rinku, gdzie pędzisz? – zatrzymał mnie Rezo.
– Na targ, chcę to wszystko sprzedać – wyjaśniłem.
– Nie teraz. Jesteśmy pod Smoczą Przystanią. Chodźmy najpierw do jarla. – zaproponował. Niechętnie zgodziłem się iść razem z nim.

Przed nami otworzyły się drewniane wrota. Dwaj strażnicy pilnujący wejścia, wpuścili nas bez jakiegokolwiek pytania. W środku zobaczyliśmy wielką komnatę. Przez jej środek biegła wyściełana niebieskim dywanem ścieżka, prowadząca wprost do jarla. Rezo ruszył naprzeciw władcy Białej Grani.
– Stać! Kim jesteście? – przed nami, wygrażając mieczem, stanęła mroczna elfka.
– Przybywamy z Helgen. Mamy wieści o smoku. – powiedział Rezo.
– O smoku? W takim razie musicie o tym powiedzieć jarlowi Balgruufowi – elfka przepuściła nas.
– Tylko szybko, nie mam dziś czasu. – ponaglił nas Balgruuf, rozłożony na swym siedzisku.
– Jarlu, przynosimy wieści o smoku, który zaatakował Helgen. – zaczął Rezo.
– To dziwne, nie słyszałem już dawno o smokach... Niby dlaczego powinienem wam wierzyć? – był wobec nas podejrzliwy. Nic dziwnego, skoro miał przed swoim tronem dwóch śmierdzących obdartusów.
– Przysłała nas Gerdur z Rzecznej Puszczy. Obawia się, że wieś może być zagrożona. – wykrztusiłem.
– W takim razie będzie trzeba wysłać tam dodatkową straż. – jarl pogładził się po brodzie.
– Panie, ale Cesarscy pomyślą, że szykujemy na nich atak! – powiedział człowiek w eleganckiej brązowej tunice stojący obok Balgruufa. To chyba jego doradca.
– Trudno, nie pozwolę, aby moi ludzie byli bezbronni gdyby smok znów zaatakował. Irilet, zajmij się tym. – rozkazał mrocznej elfce.
– Tak jest! – odpowiedziała rudowłosa elfka i odstąpiła od jarla.
– A wy dwaj... Wyglądacie mi na kogoś kto może mi się jeszcze przydać. Chodźcie – rzekł Baalgruf. Wstał z tronu, poprawił tiarę i futro, które miał na sobie.

– Farengarze! Mam tu coś dla ciebie – jarl zaprowadził nas do pomieszczenia na prawo od tronu – Mówiłeś, że potrzebujesz kogoś, kto pomoże ci w badaniach.
– To doskonale! Przydadzą mi się. Wyprawa jest wyjątkowo niebezpieczna. – powiedział zakapturzony mężczyzna będący już w podeszłym wieku, co dało się słyszeć po jego lekko ochrypłym głosie.
– No dobrze, ale dokąd mamy iść i po co? – zapytał Rezo.
– Cierpliwości, cierpliwości… Potrzebna mi pewna… – odkaszlnął.
– Dziewica?! – wyrwało mi się.
– Ekhm… nie... – kontynuował powoli Farengar – Potrzebna mi pewna kamienna tabliczka, która znajduje się w ruinach niedaleko Rzecznej Puszczy. Znajdziecie je po drogowskazach.
– Dlaczego to takie niebezpieczne? – zdziwił się mój towarzysz.
– Ruiny mogą być pełne bandytów albo... innych przeszkód. – powiedział całkiem poważnym tonem.
– Dobra, przyniesiemy to, ale dajcie nam potem święty spokój, zgoda? – chciałem zawrzeć układ.
– Dobrze, o ile nie zaznacie go już w ruinach… – ostrzegł starzec.

Gdy tylko opuściliśmy Smoczą Przystań, strażnicy z hukiem zamknęli wrota za naszymi plecami. Kroczyliśmy dumnie przez ozdobiony łukami, sklepany z desek most. Stanęliśmy u krawędzi kamiennego chodnika, a dalej prowadziły stojące w wodzie kamienne schody, kierujące w dół. Całkiem niezły punkt widokowy.
– Doprawdy, nie wiem po co tam idziemy, ale rozkaz to rozkaz…– westchnął zmęczony Rezo, gdy przechodziliśmy przez ozdobioną w metalową siatkę altanę. W środku niej stało wielkie uschnięte drzewo, wokół którego rozstawiono drewniane ławki, a dokoła całej altany płynął strumyk wody doprowadzany spod siedziby jarla.
– Spójrz na to z innej strony, tej nieco bardziej pozytywnej. To nadworny mag Białej Grani zlecił nam to zadanie, a jego mocodawca jest bogaty. Oczekuję dużego wynagrodzenia – spojrzałem w lewo na Reza.  Ale on nie patrzył na mnie. Gapił się na pomnik jakiegoś bóstwa, przy którym stał wierny krzyczący coś o Talosie. Pół-Redgard wzruszył ramionami i ruszyliśmy dalej.

– W sumie, to może i mi się na coś przydadzą te septimy... – zaczął gdy znów musieliśmy zejść schodami – Może masz trochę racji. Nie chcę, by bieda dotknęła mej kieszeni.
– Ty, patrz! Targowisko! W końcu pozbędę się tych gratów! – na mej twarzy dość często jawił się uśmiech.
Podbiegłem do kobiety przy jednym z drewnianych kramów, ale mój uśmiech szybko znikł. Na szarych, niemal spróchniałych deskach leżało samo jedzenie. Sery, kiełbasa i trochę bułek.
– Przepraszam, gdzie mogę to sprzedać? – zapytałem, pokazując zdobyczne zbroje i broń handlarce w ubogiej sukience.
– Tam – wskazała palcem za mną – Z tego co mi wiadomo, Belethor chętnie kupi takie rzeczy.

Niezwłocznie skierowałem się do budynku, który mi pokazała. Rezo popędził za mną. W jedynej izbie stał stolik z naczyniami, nic nadzwyczajnego. Tylko kilka pustych kielichów i talerzy. Mnie interesował człowiek za ladą, a raczej jego sakwa.
– Jestem Belethor, czym mogę służyć? – zapytał człowiek w zielonej tunice. Zza tej ogromnej lady wyglądał dość licho, ale wydawało się, że ma tu wszystko. Nawet dywany.
– Chciałbym sprzedać to wszystko – wyciągnąłem, nie wiem skąd, wszystkie swoje rzeczy, prócz jedzenia.
– Zbroje Cesarskich, hm? – odchrząknął i zabrał się za przeglądanie – Dam wam za to jakieś... 400 septimów. To jak, umowa stoi? – zapytał dziarskim głosem.
– 400? Jasne! – krzyknąłem z radością. Belethor rzucił na ladę pękatą sakwę i dokonaliśmy wymiany.
– Dobra, skoro już załatwiłeś co chciałeś, to chodźmy – powiedział lekko poirytowany Rezo.
– Tak w ogóle to od kiedy to ty dowodzisz? – oburzyłem się.
– Jestem starszy, nie będę słuchał dzieciaka. Ile masz lat? – zapytał gdy wyszliśmy na zewnątrz. Akurat zaczynało padać.
– 16, a ty? Staruszku? – zadrwiłem kierując się na lewo, brukową drogą do bramy głównej.
– 25. Przeżyłem więcej niż ty, wypierdku, i jestem bardziej doświadczony – mówił dumnie. Postanowiłem go chwilowo zignorować.

Przemknęliśmy obok kuźni i przekroczyliśmy bramę główną. Pogoda dziś nam nie dopisała.  Zwodzony most, kamienne bramy, wiszące flagi Białej Grani – wszystko to minęliśmy ociekając wodą. W oddali grzmiało. Mury miasta po zewnętrznej stronie wyglądały marnie, były w opłakanym stanie. Ciekawe co mogło spowodować taki stan rzeczy?
– Hej mały! – Rezo podszedł do nieźle wypasionego konia i zaczął głaskać go po czole. Oceniłem wierzchowca okiem rzeczoznawcy. Maść skarogniada, może nawet podchodzącą pod karą. W tym wypadku nie byłem absolutnie pewien. Ale był to piękny okaz. – Nie! – krzyknął  na mnie Rezo, gdy dosiadłem rumaka.
– Hej, wy dwaj! Co, do jasnej cholery, robicie z moim koniem?! – zza stajni wybiegł właściciel rumaka.
– Chcemy go kupić. – oświadczył Rezo.
– W rozsądnej cenie! – dodałem z chytrym uśmieszkiem.
– Hmm… Rozsądnej powiadacie? Sprzedam go za 1000 septimów. – powiedział mężczyzna, wietrząc okazję do zysku. Sądząc po wyglądzie ogiera, był wart tej ceny.
– Uch... Mamy tylko 426… – rzekłęm rozczarowany i ześlizgnąłem się z siodła.
– Gdy tylko będziemy mieli tyle, zgłosimy się. – zapewnił Rezo i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Postanowiliśmy skierować się najpierw w kierunku Rzecznej Puszczy. Przy moście rzeczywiście stał drogowskaz, ale nie było na nim ani słowa jak mamy dotrzeć do ruin.
– To musi być ta droga, bo innej tu nie widzę – Rezo przystanął na moment.
– Kiedyś o uszy mi się obiło, że te ruiny są gdzieś w górach. Tak przynajmniej mi opowiadano – stanąłem pod wiatr i poczułem chłodny powiew z zachodu – Tak, to tędy.
Faktycznie droga była prowadzącą w górę serpentyną, a pobocze zdobiły ułożone płaskie kamienie jeden na drugim. Znałem te prowizoryczne słupy, zwano je pastuchami drogi. Czasem powiewały na nich skrawki materiału, ale akurat te ich nie miały. Nigdy nie zapuszczałem się w góry. Po drodze pozbawiliśmy życia biednego wilka, który stanął nam na drodze. Choć właściwie to Rezo połamał mu gnaty swoim tępym toporem. Wydawało się, że zaczniemy rozmowę, ale Rezo zamilkł, gdy na horyzoncie zobaczyliśmy wieżę.
– Myślisz, że ktoś tu mieszka? – zapytał.
– No co ty, za zimno tu – przyjrzałem się budowli. Nikogo nie dostrzegłem, więc poszliśmy dalej.

Pod naszymi stopami skrzypiała już cienka warstwa białego puchu, a deszcz zamienił się w zawieruchę. Pogoda w Skyrim jest bardzo kapryśna i sroga. Niestety przez tę zawieruchę nie zauważyłem mrocznego elfa, który czekał już na nas z wyciągniętym dwuręcznym mieczem.
– Bandyci! – krzyknąłem i szybko chwyciłem za swój łuk, a mój towarzysz za topór. Szybko się pozbyliśmy przeciwnika przepasanego futrem, ale z wieży wybiegła kobieta z blond irokezem i w barwach wojennych na twarzy  – Spokojnie, zaraz ją zdejmę!.– wycelowałem w wojowniczkę.
– Nie ma takiej potrzeby.– powiedział Rezo, po czym zadał jej dwa ciosy tępą bronią.
– Hej, poplamisz futro! – zaprotestowałem, gdy zobaczyłem kałużę krwi.
– To chyba wszyscy… – Rezo rozglądał się, a ja w tym czasie szabrowałem szczątki napastników.
– Sovngarde już na was czeka! – usłyszałem, a mój wzrok powędrował do łucznika, stojącego u progu wejścia do wieży.
– Nie! – jego strzała ugodziła Reza. Szybko wystrzeliłem swoją. Bezbłędnie przeszyła jego gardziel, a przeciwnik umarł dusząc się. – Stary, nic ci nie jest? – zapytałem podbiegając do ciemnoskórego.
– Spokojnie, mam potiony. Zostały jeszcze 4 – otworzył czerwoną buteleczkę z magicznym eliksirem i wypił zawartość do dna. Jego rana zaczęła lekko dymić, więc szybko wyrwał strzałę z barku, jak przystało na twardziela. Chwilę potem otwór po pocisku zasklepił się i przestał dymić. Rezo wstał, otrzepał się ze śniegu i skierował się do wieży.

Wejście było jasno oświetlone, a wnętrze wieży ciasne. Panowały tu straszne przeciągi. Zabrałem wszystko zabitemu łucznikowi. Nagle coś mnie tknęło. Spojrzałem na stolik w kącie przy schodach i wśród powideł dojrzałem sakiewkę. Podszedłem i kulturalnie ją zabrałem, a potem weszliśmy na szczyt budowli. U góry nie było nikogo ani niczego, prócz skrzyni ze skarbami. Niestety, nie były to zbyt wartościowe skarby.
– Co masz? – zapytał Rezo stojąc nade mną.
– Tylko kamień i parę septimów.  Więcej zarobię na wyposażeniu tych psów niż na tym. – zamknąłem skrzynię i pozostawiliśmy wieżę.
Wichura była co raz mniej znośna. W końcu trafiliśmy na pastucha drogi z porwanym materiałem przyczepionym do kamieni. Chyba był po prostu włożony między nie. Zrobiliśmy jeszcze parę kroków naprzód i wtedy ujrzeliśmy wielkie żebra z kamienia, wystające ponad zmarznięty śnieg. Pomiędzy nimi znajdowały się schody. Weszliśmy po nich, osłaniając się przed uporczywą zamiecią. Tu, w górach, pewnie cały czas tak padało…

Ledwo zdążyliśmy się wdrapać, a już wyskoczyło na nas kolejnych dwóch wojowników. Jeden był chyba Redgardem, a drugi to bez wątpienia mroczny elf. Rezo wdał się z nimi w zwarcie. Ja przyczaiłem się za trzecim bandytą, któremu wydawało się, ze jest dobrze ukryty. Mężczyzna dzierżył łuk i chował się za jednym z kamiennych żeber. Udało mi się go zdjąć, zanim wypuścił strzałę. W tym czasie Rezo uśmiercił pozostałych dwóch bandytów.
– Nie sądziłem, że aż tylu ich tu spotkamy. – powiedziałem podczas przeszukiwania ciał.
– Coś mi mówi, że to dopiero początek – mój przyjaciel spojrzał na wrota do ruin.
– A więc to tu… – wyprostowałem się.
Artefakt, którego potrzebuje Farengar jest gdzieś za tymi drzwiami.

C.D.N.

sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział I - Trudne początki, czyli jak o mały włos nie staliśmy sie grzankami.

Siedemnasty dzień Ostatniego Siewu. Rok 201 Czwartej Ery Tamriel. Dziś rano miało odmienić się moje życie… Miałem wrócić do domu na wspaniałym rumaku, do swojej księżniczki… Ale los chciał inaczej. Teraz siedzę na wozie, ciągniętym przez konie cesarskich. Siedzę tu, z dwoma Nordami i jakimś ćpunem przyodzianym w szmaty, który większość drogi przespał.

– Hej, ty! Wreszcie się obudziłeś. Jestem Ralof Gromowładny. Trwa wojna między Cesarskimi, a Gromowładnymi. – powiedział mężczyzna, siedzący po mojej prawej stronie do tego faceta co spał. Koleś w ogóle nie ogarniał co się dzieje. Rozglądał się na wszystkie strony.
– Dokąd nas wiozą? – postanowiłem zapytać o to i ulżyć w cierpieniu tej niemowie.
– Wiozą nas do Helgen, tam kat już na nas czeka. – odpowiedział Ralof.
– Co?! To niemożliwe! – byłem przerażony myślą, że już nie ujrzę swej księżniczki.
– Skąd cię przywiało, koniokradzie? – zapytał po chwili
– A po co ci to wiedzieć?! – byłem wściekły i przerażony jednocześnie.
– Ostatnią rzeczą, o której pomyśli Nord… Powinien być jego dom. – westchnął.
– Pochodzę z Rorikstead… - zacząłem.
– Zamknąć mordy! – krzyknął cesarski woźnica.

Mgła powoli opadała, a my dalej przemierzaliśmy brukowaną drogą, która ma nas zaprowadzić do Helgen. Po paru minutach jazdy w ciszy, przekroczyliśmy jedną z bram tego „miasta”.

– Ach, Helgen… Miałem tu kiedyś dziewczynę… - powiedział pod nosem Ralof, w sumie nie wiem po co. Pewnie poczuł taką potrzebę. Nagle wóz stanął. Byliśmy już na miejscu. Jakaś kobieta w zbroi, wyglądająca na prawdziwą sukę bez serca i nie do złamania, zaczęła wyczytywać skazańców. Jeden z nich próbował ucieczki, ale wystarczył krótki rozkaz i strzała wypuszczona z łuku przebiła jego tchawicę. Biedny mężczyzna, miotał się po całym bruku w drgawkach pośmiertnych. Krwi było stosunkowo niewiele, choć słychać było ohydny bulgot z gardła nieszczęśnika. Nikt nie zwrócił nawet na niego uwagi.
– Jarl Ulfrik Gromowładny. – wyczytała, a zwłoki za nią w końcu znieruchomiały. Nord stanął w kolejce do kata. Następnie sukowata wywołała Ralofa, a potem tego dziwaka co spał.
– Hej, nie mamy go na liście! – zdziwił się strażnik, trzymający w ręku świstek papieru.
– Nie obchodzi mnie to – powiedziała bezwzględnie. – Pójdzie z resztą gromadki.
– Przykro mi… Twoje zwłoki zostaną odwiezione do ojczyzny. – zapewnił strażnik.
„Ta, jasne” odezwała się myśl w mojej głowie.
– Rinku z Rorikstead! – zakrzyknęła dowódczyni oddziału. O, to ja. Wezwali mnie. Kapłanka miała odprawić jakąś modłę za nas, ale…
– Ja będę pierwszy! – przerwał jej jeden ze skazanych. Podszedł do kata i spoglądając śmierci prosto w oczy złożył głowę na pniaku. Mistrz małodobry uniósł topór, na szczęście ostry, i zgrabnym cięciem pozbawił skazanego życia. Ciało biedaka osunęło się na bruk, a jego krew splamiła kamienie. Następny miał być ten ćpun. Hmmm… Lekko brązowa skóra, ale nie taka ciemna jaką mają Redgardzi… I ta topornie wyciosana gęba. Mieszaniec? Pół-Nord, pół-Redgard?! Ale co on robi tu, tu w Helgen i za co go skazali...?

Do moich uszu dobiegł ryk zza gór, tak potężny, że nogi miałem jak z waty…
– Co to? – Dało się słyszeć słowa gwardzisty, lecz jego ciekawość została ujarzmiona przez stanowcze spojrzenie dostojnego mężczyzny. Widzę, że nawet generał Tulius raczył się tu pojawić. Ten stary emeryt rozkazał nie przerywać egzekucji. Kat ponownie uniósł wielki topór zbroczony krwią, która błysnęła w słońcu. Biedny, obłąkany pół-Redgard chyba nadal nie wiedział co się dookoła dzieje. Chciałbym być tak nieświadomy jak on.

– Strażnicy, co widzicie? – zapytała tamta kobieta w zbroi, gdy wszyscy zamilkli i unieśli głowy. Moje oczy powędrowały za ich spojrzeniami. Żałowałem, że spojrzałem. Na wieży, stojącej naprzeciw nas usiadł wielki czarny smok. „Smok. Super, jeśli wywoła zamieszanie może uda mi się nawiać”, pomyślałem. Gad wydobył z siebie przeraźliwy jazgot. Dźwięk uderzył z taką siłą, że kat upadł martwy na ziemię, a pozostali stracili równowagę. Reszta skazanych postanowiła wykorzystać okazję i uciec śmierci, a wtenczas z nieba zaczęły spadać kule ognia. Stałem oszołomiony, nie wiedząc co robić i gdzie uciec. Rozejrzałem się i zobaczyłem, że cesarscy stanęli w obronie Helgen. Potem w oczy rzucił mi się Ralof. Stał w progu wejścia do kamiennej wieży, nieopodal placu egzekucji. Spojrzałem w lewo – zagubiony ciemnoskóry nadal żył, ale upadł oszołomiony krzykiem smoka. Wziąłem go czym prędzej pod ramię i zaprowadziłem do wieży, gdzie schronili się Ralof i Ulfrik. Obaj zdążyli się już oswobodzić, natomiast ja i ten opalony koleś dalej byliśmy związani.

– Legendy okazały się prawdą… - rzekł Ralof.
– Legendy nie palą wiosek… Wiedziałem, że Cesarscy maczają w czymś palce – zadumał się Ulfrik.
– Spróbujmy wydostać się górną częścią wieży! – zaproponował Ralof. Nie wiem czy to dobry pomysł, skoro smok panuje obecnie w powietrzu, ale pod wpływem adrenaliny zapomniałem o więzach na moich dłoniach i udałem się za Nordem. Ulfrik pozostał na dole. Gdy byliśmy w połowie budowli, smok zburzył ścianę wieży. W ostatniej chwili ten, którego miałem za ćpuna, szarpnął mnie do tyłu, abym nie został spalony piekielnym oddechem bestii.
– Dzięki… eee… - chciałem wypowiedzieć jego imię, ale nadal go nie znałem.
– Jestem Rezo, a ty? – czarnowłosy mieszaniec w końcu raczył się przedstawić.
– Rinku, dzięki. Sądziłem, że jesteś bardziej zamulony. – uśmiechnąłem się. Smok dał sobie spokój z wieżą i poleciał pustoszyć dalszą część Helgen. Spojrzeliśmy przez wyrwę w ścianie i to co widzieliśmy mogło być naszą jedyną drogą ucieczki.
– Wiem, że to długi skok, ale dacie radę! Ja znajdę inną drogę. – powiedział Ralof klepiąc nas przyjacielsko po plecach, po czym wypchnął nas obu przez wyburzoną ścianę. Cudem tylko udało nam się wskoczyć na szczątki jakiejś chaty. Szybko znaleźliśmy się na parterze…

Gdy wydostaliśmy się z zgliszczy domku, zobaczyliśmy dwóch cesarskich i małego chłopca.
– Jeżeli chcecie przeżyć, trzymajcie się blisko mnie. – powiedział jeden z żołnierzy. Nie do końca wiem czy powiedział to do mnie i do Reza czy może do drugiego cesarskiego i dzieciaka. Mając wciąż związane ręce postanowiliśmy przyczaić się za nimi.
– Bądźcie blisko muru! – znów poradził cesarski, gdy znaleźliśmy się na lekko zwęglonej drewnianej kładce. Smok przysiadł na kamiennym murze i zionął ogniem w kilku łuczników. Dziwne, że nas nie zauważył, stojących tak niemal pod nim. Razem z Rezem wypatrzyliśmy Ralofa przez łuk w murze i pospiesznym krokiem ruszyliśmy ku niemu.
– Hej! Więźniowie, tutaj! – pomachał nam radośnie jeden z cesarskich strażników wskazując na wejście do budynku.
– Rezo, no co ty?! – zatrzymałem mieszańca w ostatniej chwili. Ten spojrzał na mnie nie wiedząc o co mi chodzi. – Przed chwilą chcieli skrócić cię o łeb! Chodźmy za Ralofem, gość wydaje się w porządku. – złapałem go za ramię i obróciłem w kierunku Norda. Otworzył nam drzwi budynku, a po chwili byliśmy już w środku. Dopiero teraz Ralof rozwiązał nam ręce.
- Rezo, weź pancerze moich braci i ich broń. Im się już nie przydadzą. – powiedział Ralof, wskazując przy tym na zwłoki leżące w kącie krągłego pomieszczenia. Ściany i tu były kamienne, a w samym pomieszczeniu stały świeczniki. Podszedłem do zakratowanych drzwi, a kiedy szarpnąłem za kraty okazały się być zamknięte.

– Wierzę, że uda nam się stąd uciec. – powiedziałem beztrosko, uśmiechając się. Uśmiech spełzł mi z twarzy gdy Rezo chwycił za świecznik i uderzył w kraty. – Ej, stary! No co ty? Odwaliło ci? To stal jest. – odskoczyłem. Gość był impulsywny, ale nie sądziłem, że aż tak.
– Jak stąd wyjdziemy? – zapytał po kilku ciosach świecznikiem w kraty, po czym go odrzucił. Nikt mu nie odpowiedział, więc usiadł na podłodze i starał się uspokoić oddech. Spojrzałem na drzwi stojące naprzeciwko tych zakratowanych. Wychodzi na to, ze jesteśmy w wieży więziennej.
– Słyszałeś to? - zza krat dobiegł nas kobiecy głos. Domyśliłem się, że to ona. Ta sukowata ździra.
– W końcu ją zabiję. – wyszeptałem z uśmiechem. Przyczailiśmy się przy drzwiach tak, aby nas nie zauważono, i żeby ofiara wpadła w zasadzkę.
Kobieta włożyła klucze do zamku i otworzyła je. Ralof z okrzykiem (jak przystało na Norda) rzucił się pierwszy, wraz z Rezem. Ja postanowiłem trzymać się troszkę na uboczu, ponieważ skonfiskowali mi mój krótki łuk. Z kobietą do środka dostał się również jeden ze strażników. Ich życie szybko wyciekło razem z krwią z ich rozpłatanych gardeł. Ralof i Rezo poszli dalej, a ja zostałem, aby przeszukać ciała.
– Rinku, nie idziesz z nami? – zdziwił się pół-Redgard.
– Zaczekajcie, chcę sprawdzić co z nich dropnęło. Przydałby mi się jakiś sztylet, chociaż mieczem też nie pogardzę. – odpowiedziałem w trakcie przeszukiwania. Udało mi się znaleźć dwa sztylety i małą sakiewkę z kilkoma septimami. To tutaj było walutą. Wziąłem jedną z monet i przyjrzałem się awersowi. Dostojna gęba pierwszego cesarza, Tibera Septima a wokół niej napis „Imperium jest prawem, prawo jest święte”. Parsknąłem cicho, chowając pieniądze i wróciłem do szabrowania zwłok. Oczywiście doszedłem do wniosku, że lepiej będzie jak ich rozbiorę i wezmę sobie wszystko co mają przy sobie.

– Dobra, mogę iść dalej. – dołączyłem do nowych przyjaciół. Siły wyższe chciały, żebym się spóźnił dziś na kolację.
– Po co ci to wszystko? – zapytał zdumiony Rezo.
– Stary, ja to opylę w rozsądnej cenie na pierwszym lepszym targowisku! – rzekłem uradowany łupem.
– Jeśli chce ci się to dźwigać… - przyznał ciemnoskóry.
Ralof poprowadził nas nieco niżej. Usłyszałem dziwne dźwięki, coś w rodzaju szmeru, ale takiego… elektrycznego? Po paru krokach dotarliśmy do pomieszczenia z pordzewiałymi klatkami z żelaza.
– Nie! – krzyknął Ralof, ale było już za późno. Dwoje cesarskich właśnie uśmierciło innych norskich skazańców. Rozpoznałem kapłankę, która miała nas odprawić w zaświaty. Podskoczyłem i sam ją odesłałem sprawnym pchnięciem sztyletu prosto w serce. Źródło tajemniczego szmeru ucichło. Okazało się, że kapłanka zabiła Nordów błyskawicami magii zniszczenia. Przyjrzałem się jednemu z nich, myśląc, że to Ulfrik. Ale tam go nie było. Najwyraźniej uciekł gdzieś przed siebie. Obejrzałem się. Cesarski strażnik leżał już martwy w kałuży krwi.

– To magazyn, weźcie co chcecie i jazda stąd za nim będzie ich więcej. – ostrzegł Ralof. Rezo chwycił za potiony. Ja postanowiłem się rozejrzeć i poszukać czegoś bardziej wartościowego. Na okrągłym drewnianym stoliku znalazłem tajemniczą księgę. Oprawiona w czarną okładkę ze srebrnym symbolem smoka. Był to też symbol cesarskich. Nie mając czasu na czytanie schowałem ją za pas. Prócz niej na stoliku leżał plecak. Spróbowałem go podnieść, ale nie wiadomo czemu ani drgnął. Jakby był usztywniony dziwną magią i przytwierdzony do stołu… Spróbowałem raz jeszcze, bezskutecznie. Szkoda, że nie mogłem zabrać go całego, miałbym gdzie trzymać dodatkowe rzeczy. Zadowoliłem się tylko przeszukaniem tego dziwnego pojemnika. Znalazłem kolejnych kilka septimów i całkiem fajny bonus, książkę pozwalającą poznać jedno z zaklęć magii zniszczenia. Niestety, nie posiadałem wrodzonego talentu w magii, ale pomyślałem, że mogę ją sprzedać za całkiem dużą sumkę. Uśmiechnąłem się sam do siebie i schowałem fanty.

Podążaliśmy teraz tunelem, po raz kolejny w dół. Bałem się trochę, że Ralof prowadzi nas w jakiś ślepy zaułek. Po drodze zabiliśmy kilku cesarskich i pająki. Na wzmocnienie wypiłem jednego potiona na pół z Rezem. Ralof znosił wszystko, jakby jego życie regenerowało się w zawrotnym tempie. Wydawało się, że nic nie jest w stanie go zmóc. Twardziel.
– O, to mój łuk! – uradowałem się, gdy dostrzegłem go w wózku pozostawionym w jaskini. Obok mojej broni leżały trzy butle wina. Zabrałem wszystko.
– Zamknij się! – wycedził przez zaciśnięte zęby Rezo, wskazując na śpiącego w dalszej części jaskini niedźwiedzia. Szybko ugryzłem się w język i przykucnąłem za wózkiem. Niedźwiedź dalej smacznie drzemał.
– Spróbujmy się koło niego przemknąć – powiedział cicho Ralof. Przed oczami pojawił mi się dziwny napis „CTRL”. Nie wiedziałem o co chodzi, ale Reza chyba to rozwścieczyło, bo rzucił się na niedźwiedzia. „Co za kretyn…”, pomyślałem, ale byłem mu wdzięczny, gdy ujrzałem martwego niedźwiedzia z wyciągniętym jęzorem. Podbiegłem do niego z wyciągniętymi sztyletami i zamiarem obdarcia zwierza ze skóry. Ponoć nieźle za taką płacą.
– Rinku! Nie ma na to czasu! – pogonił mnie Rezo.
– No dobra, wezmę tylko zęby… - odpowiedziałem lekko zbulwersowany. Pół-Redgard zaczynał się rządzić.
W końcu wyszliśmy na powierzchnię. Dało się jeszcze słyszeć ryk smoka, a potem ujrzeliśmy go jak odlatywał dalej. Nie mogłem określić kierunku, bo straciłem orientację.

– Musimy się udać do Rzecznej Puszczy. Tam moja siostra, Gerdur, na pewno nam pomoże. – rzekł Ralof i zaczął nas prowadzić. Zdziwiłem się, że z podziemi od razu prowadziła brukowana droga. Tajemne wejście do Helgen, do którego prowadzi droga. Trochę to mało praktyczne, ale widocznie cesarscy potrzebowali uproszczenia.

Po drodze do Rzecznej Puszczy minęliśmy trzy tajemnicze kamienie. Rezo podszedł jak natchniony do kamienia z symbolem wojownika i aktywował go Pozostałe dwa kamienie symbolizowały kolejno postacie maga oraz zamaskowanego złodzieja. Podszedłem więc do tego drugiego i znowu jakaś siła wyższa chyba wysłała do mnie wiadomość. Przed oczami pojawił się napis głoszący "Wciśnij "E" aby rozpocząć interakcję". Na kamieniu łotrzyka dało się zauważyć dziwną szparkę. "Do czego ona może służyć?", zamyśliłem się przez dłuższy moment. Chyba nie muszę tam wkładać... nieważne. Dotknąłem głazu mówiąc "EEEEE?" jak głosiło przesłanie bóstw. Efekt był chyba całkowicie odbiegający od moich oczekiwań. Poczułem wokół siebie nienawistną woń. Woń która tłumi wszelki spokój, zrywa wszystkie sny... i lekki dreszczyk w okolicy lędźwi. Było to niesamowite doświadczenie, ale musieliśmy zostawić kamienie w spokoju i ruszyć dalej. Niedługo dotarliśmy do wsi. Widok kamiennej bramy z tabliczką „Rzeczna Puszcza” napełnił me serce radością.

– Doprawdy! Powiadam wam, widziałam smoka! – krzyczała jakaś starsza kobieta, wyglądająca na opętaną. Ralof spojrzał na nią jak na kompletną wariatkę, wzruszył ramionami i zaprowadził nas do swojej siostry.
Gerdur stała przy stole rzemieślniczym, niby coś robiła, ale z mojej perspektywy wyglądało to jakby się po prostu opierała o niego. Ralof zamienił z nią kilka słów na temat smoka w Helgen i opowiedział jej troszkę o nas. Gerdur zaoferowała nocleg i pomoc materialną.
– Weźcie co chcecie. – po czym odchyliła kawałek swojej sukni ukazując wszystkie itemki.
– Nie dziękuję. – powiedział Rezo.
– Ale ja chętnie skorzystam. – z uśmiechem podszedłem do blond dziewczyny. Szkoda że w tym co oferowała nie było jej odzieży. Po za tym jednym wziąłem wszystko.
– Rinku! – Rezo po raz kolejny mnie zganił.
– Nie zjem wszystkiego… - szepnąłem mu na ucho.
– To po co ci to? – zdziwił się.
– Sprzedam w rozsądnej cenie. – uśmiechnąłem się. Rezo przyłożył otwartą dłoń do twarzy, zakrywając ją. Nie byłem pewny co ten gest ma znaczyć, więc wzruszyłem tylko ramionami.
– No cóż, będzie trzeba udać się do Białej Grani z prośbą, aby zwiększyli liczbę straży w Rzecznej Puszczy – westchnęła Gerdur.
– Może wy dwaj udacie się tam? To niedaleko, a do tego czasu prześpicie się tu – zasugerował Ralof.
– Hod, chodź tu! Potrzebuję Twojej pomocy! – Gerdur zawołała mężczyznę, który pracował w tartaku za nim zdążyliśmy w ogóle podjąć decyzję.
– Co jest? Znów mąż pijany? – zapytał z miejsca wąsaty mężczyzna. On też miał blond włosy.
– Zaprowadź ich do mojego domu – powiedziała Gerdur.
– Och, Ralof. Dawno cię tu nie było. - Hod był zaskoczony widokiem brata Gerdur.

Byliśmy już na podwórzu naszych gospodarzy. Zobaczyłem tam bardzo włochatą krowę. Poczułem nieodzowną chęć dźgnięcia jej sztyletem, więc uczyniłem to nie wyrządzając jej większej krzywdy. Nagle Ralof rzucił się na zwierzę należące do jego siostry. Uśmiercił je barbarzyńsko dwoma ciosami toporem.
– Ralof, co ty robisz? – stałem zatrwożony tym co uczynił.
– Prawdziwy Nord nigdy się nie cofa! – krzyknął w moim kierunku i zamachnął się toporem na mnie.
– Nie, Ralof! To nie tak! Ja nie chciałem! – zacząłem uciekać. Rezo biegł wraz ze mną. Hod również zaczął nas gonić, mimo, że to Ralof zabił tę krowę. Przeskoczyłem przez płot, który wyglądał jak z wikliny, a Rezo za mną. Na brukowej drodze zobaczył nas leśny elf. Wyjął długi łuk i zaczął w nas strzelać, chociaż nawet nie wiedział o co chodzi
– Znajdźmy jakieś władze i dojdźmy do porozumienia! – krzyczałem, ale nikt mnie nie słuchał. Zrobiłem rundkę po wsi w poszukiwaniu władz, ale nikogo takiego nie znalazłem. Dzieci zaczęły przed nami uciekać. W dodatku przy rzece nieopodal tartaku zobaczyła nas też Gerdur. Ona również nie wydawała się być do nas przyjaźnie nastawiona.

Uciekliśmy ze wsi drogą, którą dopiero co przybyliśmy i skryliśmy się w lasku u stóp jednej z licznych tutaj gór. Wtedy musiałem po raz pierwszy użyć umiejętności skradania się. Na szczęście szybko dali sobie spokój i wrócili do swojej zapyziałej wioski.
– Może odczekajmy tę noc i wróćmy do nich rano. – zaproponował Rezo. Przytaknąłem jedynie, dysząc jak zając ścigany przez wściekłe lisy. Szybko udało nam się znaleźć coś do rozpalenia ognia, a dzięki mojej łakomości nie musieliśmy polować. Podzieliłem się smakowitymi serami i chlebem (które to zapasy kupiłem od Gerdur), co prawda nie był tak świeży jakbym tego chciał, ale lepsze to niż nic. Od dawna nic nie jadłem.

– Zabrałeś jej też ten czerwony rubin? – zapytał Rezo.
– No, a co? – zdziwiłem się, że o to spytał.
– Zagrajmy o niego. – wyjął karty zza pasa.
– Haha! Chcesz mnie ograć co? – wiedziałem już, że nie ma szans ze mną.
– A tak. – puścił mi oczko. Wzdrygnąłem się.
– No dobrze, ale co ty obstawiasz? – byłem zainteresowany fantem jaki mogę wygrać.
– Jeśli ze mną wygrasz oddam ci wszystkie moje potiony. – tasował karty starannie szczerząc zęby. Zasada była prosta. Mieliśmy rozegrać trzy partię pokera. Ten, który będzie miał przynajmniej dwie wygrane zwycięża. Pierwszą partię wygrał on, ale ja wygrałem drugą.
– Hah, remis jak na razie! – uśmiechnąłem się szyderczo.
– Tak myślisz? Zaraz zetrę ci ten uśmieszek z twarzy. – rzekł pewny siebie.
– Patrz i płacz! – zachichotałem. Udało mi się skompletować pokera. Rezo wykrzywił usta w grymasie.
– Tylko tyle? – spojrzał na mnie pobłażliwie i wyłożył swoje karty. Zaraz… Dziesiątka, walet, dama, król i as w tym samym kolorze. – Poker królewski. Rubin jest mój! – zaśmiał mi się w twarz.
– A niech cię Talos przeklnie! Blefujesz! Więcej z tobą nie gram. – wkurzyłem się utratą cennego przedmiotu. Był wart aż 100 septimów.
– Kładźmy się spać lepiej, jestem cholernie zmęczony… - powiedział Redgard leniwie się przeciągając. Słońce już zaszło za drzewa i wzgórze naprzeciwko nas. Przyznam, że też byłem zmęczony, a do tego trochę upity winem, które zdobyłem w jaskini. Dobrze, że je zabrałem. Z tą myślą zasnąłem jak zabity.

Nastał piękny poranek w Skyrim (czyli prawie południe, bo nie byliśmy w stanie wstać).
– Chodźmy do Białej Grani – Rezo przysiadł przy wypalonym ognisku.
– Po co? – zapytałem.
– Trzeba znaleźć tego całego jarla i powiedzieć mu o tym smoku, Ralof i Gerdur nas prosili przecież. – wyjaśnił.
– W sumie masz rację, ale ja na pewno nie pójdę tam ze względu na nich. Już mam dość nordyckich zwyczajów mordowania krów i ganiania przyjaciół przez wiklinowe płoty. – poskarżyłem się.
Zwlekliśmy dupska z mchu i ruszyliśmy w drogę. Musieliśmy przejść przez Rzeczną Puszczę, ale gdy zobaczyłem, że dzieciak zaczął uciekać na nasz widok zrozumiałem, że mieszkańcy jeszcze nam nie wybaczyli tej krowy zabitej przez Ralofa.

– Swoją drogą to ciekawe muszą mieć zwyczaje, skoro to gospodarz zabija swoje zwierzę. Ciekawe czy gdybym dźgnął jego żonę to czy też by się na nią tak rzucił… - pogrążyłem się w rozmyślaniu. W celu ominięcia wsi musieliśmy przedostać się przez rzekę. Nurt nie był w tym miejscu tak porywczy i udało nam się to bez większego wysiłku. Chociaż mieszkańcy na pewno nas dostrzegli z drugiego brzegu to najwidoczniej nie chciało im się biec za nami.
- Patrz, to nie cesarscy? – spytałem Reza w połowie drogi. Prowadzili więźnia tuż przy rzece, niedaleko wodospadu. Stąd doskonale było słychać jego szum.
– No chyba tak, ale to nie nasz interes. – powiedział. Nagle zmroziło mi krew w żyłach, gdy pod moimi stopami wylądowała strzała. Zauważyli nas. Podniosłem więc strzałę i wycelowałem z łuku w jednego z nich. Strzała trafiła w oko. Przeciwnik zginął na miejscu.
– Nieźle! Masz tu więcej strzał! – Rezo podał mi kołczan. Napiąłem cięciwę i wycelowałem w… właściwie to został się tylko ten więzień, bo Rezo zdążył zabić pozostałych, kiedy ja się bawiłem w celowanie w pierwszą ofiarę. Zrezygnowałem więc z dalszego rozlewu krwi i podszedłem do mężczyzny przyodzianego w prostą tunikę przewiązaną sznurem. Poczułem się dziwnie kiedy zauważyłem opcję wymiany itemów. Chciałem już się pozbyć tych wszystkich pancerzy, które niosłem.
– Panie, bądź pan łaskaw, nie mam ani septima przy sobie! – krzyczał składając ręce.
– No dobra, zmiataj stąd. – darowałem biedakowi i puściłem wolno, a potem ograbiłem zwłoki cesarskich ze wszystkiego.

Byliśmy już prawie na miejscu. Naszym oczom ukazały się budynki ze słomianymi dachami i jakaś farma. Już brałem zakręt w lewo, ale zatrzymał nas strażnik Białej Grani.
– Zapłacicie za swój bunt! – musiał wiedzieć o rozróbie w Rzecznej Puszczy.
– Ile to będzie kosztować? – zapytałem.
– 45 septimów. – powiedział twardo.
– Aż tyle za krowę, którą zabił brat właścicielki?! – oburzyłem się.
– Przykro mi, ale nie mamy tyle, a może chcesz pan pohandlować z nami? – zapytał Rezo.
– Co? Łapówka? Ja wam dam łajdaki jedne! – wykrzyczał na nas strażnik w hełmie, z tarczą i mieczem w dłoniach.
– Więc co teraz? – dopytał Rezo.
– No jak to co? Do ciupy z nimi! – krzyknął do pozostałych trzech strażników, którzy byli w pobliżu.

C.D.N.