środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział II - "Rezo, patrz! Siedzę na koniu!"

I tak oto znaleźliśmy się w więziennej celi w Białej Grani. Rezo został umieszczony w celi tuż obok mojej. Pomachałem mu przez kraty. Nie mogliśmy dostrzec swoich twarzy.
– Rinku, zabierałeś wszystko co mieli Cesarscy, prawda? – spytał Rezo.
– No, a co? – odrzekłem. Ciekawe co on knuje.
– Masz może wytrychy? – zapytał ponownie mieszaniec. I wszystko jasne.
– Stary, jestem przyodziany w jakieś białe szmaty, skonfiskowali mi wszystko. – powiedziałem z przekąsem, po czym rozejrzałem się po ciasnym pomieszczeniu. Wąski tapczan był przymocowany do ściany, a na podłodze leżało futro jakiegoś większego zwierzęcia. W lewym kącie natomiast stało wiadro, którego zawartości wolałbym nie sprawdzać.

Do lochu wszedł niski i tęgi w pasie strażnik.
– Kiedy nas wypuścicie? – zaciekawił się Rezo i chwycił kraty.
– Za pięć dni – gruby mężczyzna zabrał jakieś papiery z biurka i wyszedł.

– Do bani… – przyznał Rezo.
– Nie przesadzaj, chociaż jedzenie będzie darmowe i tu nam smok nie grozi – starałem się rozpatrywać to pozytywnie.
– Jedzenie! – do środka weszła starsza kobieta. Podała Rinku i Rezo suchy chleb i trochę wody, po czym wyszła.
– Mówiłeś coś? – warknął Rezo.
– Dobra, nie jestem głodny, ale mogło być gorzej. Ej, a masz może karty? – przypomniałem sobie.
– Czekaj… Mam! – Rezo niemal krzyknął.
– Możemy grać dla zabicia czasu. – wykrztusiłem z siebie, chociaż wiedziałem, że Rezo będzie blefował. Liczyłem na to, że nauczę się paru sztuczek.
Graliśmy już z dobre parę godzin. Wtedy przysłali do nas strażnika, żeby nas popilnował trochę.
– A co to za zabaweczki? – brodaty dziad podszedł  i zabrał nam karty. Rezo usiłował go złapać przez kraty, ale niestety nie dosięgnął. Karty przepadły.
– Uspokój się! Nie chcę tu siedzieć jeszcze dłużej. – tym razem to ja zganiłem jego.
– Masz rację… Śmierdzi tu –  odpuścił. Usiadłem zrezygnowany na tapczanie wyścielonym jakimś skrawkiem skóry i szmatami.

Spędziliśmy tu noc. Ledwo zasnąłem, a nad ranem znów się obudziłem. Nie mogłem zmrużyć oka. Zacząłem zaglądać w każdy zakamarek celi, sam nie wiem czego szukałem. Zajrzałem pod tapczan, przetrzepałem też dokładnie to co na nim było. Potem sprawdziłem co jest pod futrem, które służyło za dywan. Robiłem wszystko starannie i po cichu, żeby nie obudzić strażnika. Wtedy coś mi się rzuciło w oczy. Coś, co przypominało szary patyk… Tak! Wytrych! Leżał wpleciony między nici futra. Pośpiesznie go wyplątałem, aż mało co mi nie wypadł.
– Pssst! Rezo, śpisz? – zapytałem po cichu.
– Tak, a co? – odezwał się.
– Znalazłem wytrych – szepnąłem.
– To na co jeszcze czekasz? Wyciągaj nas stąd – dało się słyszeć nutkę nadziei w jego głosie.
Trochę pokombinowałem, bo dawno nie otwierałem drzwi w ten sposób. Nie było trudno. Szybko się wydostałem, a potem uwolniłem Reza. Po cichu zabraliśmy swoje rzeczy z niedbale otwartego kufra i wymknęliśmy się, nie budząc strażnika.

Na zewnątrz było widać powoli wschodzące słońce. Przyczailiśmy się w zaułku między budynkiem zwanym Smoczą Przystanią, a murem oddzielającym miasto od reszty Skyrim. Tam się przebraliśmy i zaczekaliśmy aż słońce w pełni wzejdzie, a na ulicach pojawi się więcej ludzi, aby nie wzbudzać podejrzeń. Gdy tylko usłyszeliśmy gwar miasta, wyszliśmy z ukrycia.
– Rinku, gdzie pędzisz? – zatrzymał mnie Rezo.
– Na targ, chcę to wszystko sprzedać – wyjaśniłem.
– Nie teraz. Jesteśmy pod Smoczą Przystanią. Chodźmy najpierw do jarla. – zaproponował. Niechętnie zgodziłem się iść razem z nim.

Przed nami otworzyły się drewniane wrota. Dwaj strażnicy pilnujący wejścia, wpuścili nas bez jakiegokolwiek pytania. W środku zobaczyliśmy wielką komnatę. Przez jej środek biegła wyściełana niebieskim dywanem ścieżka, prowadząca wprost do jarla. Rezo ruszył naprzeciw władcy Białej Grani.
– Stać! Kim jesteście? – przed nami, wygrażając mieczem, stanęła mroczna elfka.
– Przybywamy z Helgen. Mamy wieści o smoku. – powiedział Rezo.
– O smoku? W takim razie musicie o tym powiedzieć jarlowi Balgruufowi – elfka przepuściła nas.
– Tylko szybko, nie mam dziś czasu. – ponaglił nas Balgruuf, rozłożony na swym siedzisku.
– Jarlu, przynosimy wieści o smoku, który zaatakował Helgen. – zaczął Rezo.
– To dziwne, nie słyszałem już dawno o smokach... Niby dlaczego powinienem wam wierzyć? – był wobec nas podejrzliwy. Nic dziwnego, skoro miał przed swoim tronem dwóch śmierdzących obdartusów.
– Przysłała nas Gerdur z Rzecznej Puszczy. Obawia się, że wieś może być zagrożona. – wykrztusiłem.
– W takim razie będzie trzeba wysłać tam dodatkową straż. – jarl pogładził się po brodzie.
– Panie, ale Cesarscy pomyślą, że szykujemy na nich atak! – powiedział człowiek w eleganckiej brązowej tunice stojący obok Balgruufa. To chyba jego doradca.
– Trudno, nie pozwolę, aby moi ludzie byli bezbronni gdyby smok znów zaatakował. Irilet, zajmij się tym. – rozkazał mrocznej elfce.
– Tak jest! – odpowiedziała rudowłosa elfka i odstąpiła od jarla.
– A wy dwaj... Wyglądacie mi na kogoś kto może mi się jeszcze przydać. Chodźcie – rzekł Baalgruf. Wstał z tronu, poprawił tiarę i futro, które miał na sobie.

– Farengarze! Mam tu coś dla ciebie – jarl zaprowadził nas do pomieszczenia na prawo od tronu – Mówiłeś, że potrzebujesz kogoś, kto pomoże ci w badaniach.
– To doskonale! Przydadzą mi się. Wyprawa jest wyjątkowo niebezpieczna. – powiedział zakapturzony mężczyzna będący już w podeszłym wieku, co dało się słyszeć po jego lekko ochrypłym głosie.
– No dobrze, ale dokąd mamy iść i po co? – zapytał Rezo.
– Cierpliwości, cierpliwości… Potrzebna mi pewna… – odkaszlnął.
– Dziewica?! – wyrwało mi się.
– Ekhm… nie... – kontynuował powoli Farengar – Potrzebna mi pewna kamienna tabliczka, która znajduje się w ruinach niedaleko Rzecznej Puszczy. Znajdziecie je po drogowskazach.
– Dlaczego to takie niebezpieczne? – zdziwił się mój towarzysz.
– Ruiny mogą być pełne bandytów albo... innych przeszkód. – powiedział całkiem poważnym tonem.
– Dobra, przyniesiemy to, ale dajcie nam potem święty spokój, zgoda? – chciałem zawrzeć układ.
– Dobrze, o ile nie zaznacie go już w ruinach… – ostrzegł starzec.

Gdy tylko opuściliśmy Smoczą Przystań, strażnicy z hukiem zamknęli wrota za naszymi plecami. Kroczyliśmy dumnie przez ozdobiony łukami, sklepany z desek most. Stanęliśmy u krawędzi kamiennego chodnika, a dalej prowadziły stojące w wodzie kamienne schody, kierujące w dół. Całkiem niezły punkt widokowy.
– Doprawdy, nie wiem po co tam idziemy, ale rozkaz to rozkaz…– westchnął zmęczony Rezo, gdy przechodziliśmy przez ozdobioną w metalową siatkę altanę. W środku niej stało wielkie uschnięte drzewo, wokół którego rozstawiono drewniane ławki, a dokoła całej altany płynął strumyk wody doprowadzany spod siedziby jarla.
– Spójrz na to z innej strony, tej nieco bardziej pozytywnej. To nadworny mag Białej Grani zlecił nam to zadanie, a jego mocodawca jest bogaty. Oczekuję dużego wynagrodzenia – spojrzałem w lewo na Reza.  Ale on nie patrzył na mnie. Gapił się na pomnik jakiegoś bóstwa, przy którym stał wierny krzyczący coś o Talosie. Pół-Redgard wzruszył ramionami i ruszyliśmy dalej.

– W sumie, to może i mi się na coś przydadzą te septimy... – zaczął gdy znów musieliśmy zejść schodami – Może masz trochę racji. Nie chcę, by bieda dotknęła mej kieszeni.
– Ty, patrz! Targowisko! W końcu pozbędę się tych gratów! – na mej twarzy dość często jawił się uśmiech.
Podbiegłem do kobiety przy jednym z drewnianych kramów, ale mój uśmiech szybko znikł. Na szarych, niemal spróchniałych deskach leżało samo jedzenie. Sery, kiełbasa i trochę bułek.
– Przepraszam, gdzie mogę to sprzedać? – zapytałem, pokazując zdobyczne zbroje i broń handlarce w ubogiej sukience.
– Tam – wskazała palcem za mną – Z tego co mi wiadomo, Belethor chętnie kupi takie rzeczy.

Niezwłocznie skierowałem się do budynku, który mi pokazała. Rezo popędził za mną. W jedynej izbie stał stolik z naczyniami, nic nadzwyczajnego. Tylko kilka pustych kielichów i talerzy. Mnie interesował człowiek za ladą, a raczej jego sakwa.
– Jestem Belethor, czym mogę służyć? – zapytał człowiek w zielonej tunice. Zza tej ogromnej lady wyglądał dość licho, ale wydawało się, że ma tu wszystko. Nawet dywany.
– Chciałbym sprzedać to wszystko – wyciągnąłem, nie wiem skąd, wszystkie swoje rzeczy, prócz jedzenia.
– Zbroje Cesarskich, hm? – odchrząknął i zabrał się za przeglądanie – Dam wam za to jakieś... 400 septimów. To jak, umowa stoi? – zapytał dziarskim głosem.
– 400? Jasne! – krzyknąłem z radością. Belethor rzucił na ladę pękatą sakwę i dokonaliśmy wymiany.
– Dobra, skoro już załatwiłeś co chciałeś, to chodźmy – powiedział lekko poirytowany Rezo.
– Tak w ogóle to od kiedy to ty dowodzisz? – oburzyłem się.
– Jestem starszy, nie będę słuchał dzieciaka. Ile masz lat? – zapytał gdy wyszliśmy na zewnątrz. Akurat zaczynało padać.
– 16, a ty? Staruszku? – zadrwiłem kierując się na lewo, brukową drogą do bramy głównej.
– 25. Przeżyłem więcej niż ty, wypierdku, i jestem bardziej doświadczony – mówił dumnie. Postanowiłem go chwilowo zignorować.

Przemknęliśmy obok kuźni i przekroczyliśmy bramę główną. Pogoda dziś nam nie dopisała.  Zwodzony most, kamienne bramy, wiszące flagi Białej Grani – wszystko to minęliśmy ociekając wodą. W oddali grzmiało. Mury miasta po zewnętrznej stronie wyglądały marnie, były w opłakanym stanie. Ciekawe co mogło spowodować taki stan rzeczy?
– Hej mały! – Rezo podszedł do nieźle wypasionego konia i zaczął głaskać go po czole. Oceniłem wierzchowca okiem rzeczoznawcy. Maść skarogniada, może nawet podchodzącą pod karą. W tym wypadku nie byłem absolutnie pewien. Ale był to piękny okaz. – Nie! – krzyknął  na mnie Rezo, gdy dosiadłem rumaka.
– Hej, wy dwaj! Co, do jasnej cholery, robicie z moim koniem?! – zza stajni wybiegł właściciel rumaka.
– Chcemy go kupić. – oświadczył Rezo.
– W rozsądnej cenie! – dodałem z chytrym uśmieszkiem.
– Hmm… Rozsądnej powiadacie? Sprzedam go za 1000 septimów. – powiedział mężczyzna, wietrząc okazję do zysku. Sądząc po wyglądzie ogiera, był wart tej ceny.
– Uch... Mamy tylko 426… – rzekłęm rozczarowany i ześlizgnąłem się z siodła.
– Gdy tylko będziemy mieli tyle, zgłosimy się. – zapewnił Rezo i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Postanowiliśmy skierować się najpierw w kierunku Rzecznej Puszczy. Przy moście rzeczywiście stał drogowskaz, ale nie było na nim ani słowa jak mamy dotrzeć do ruin.
– To musi być ta droga, bo innej tu nie widzę – Rezo przystanął na moment.
– Kiedyś o uszy mi się obiło, że te ruiny są gdzieś w górach. Tak przynajmniej mi opowiadano – stanąłem pod wiatr i poczułem chłodny powiew z zachodu – Tak, to tędy.
Faktycznie droga była prowadzącą w górę serpentyną, a pobocze zdobiły ułożone płaskie kamienie jeden na drugim. Znałem te prowizoryczne słupy, zwano je pastuchami drogi. Czasem powiewały na nich skrawki materiału, ale akurat te ich nie miały. Nigdy nie zapuszczałem się w góry. Po drodze pozbawiliśmy życia biednego wilka, który stanął nam na drodze. Choć właściwie to Rezo połamał mu gnaty swoim tępym toporem. Wydawało się, że zaczniemy rozmowę, ale Rezo zamilkł, gdy na horyzoncie zobaczyliśmy wieżę.
– Myślisz, że ktoś tu mieszka? – zapytał.
– No co ty, za zimno tu – przyjrzałem się budowli. Nikogo nie dostrzegłem, więc poszliśmy dalej.

Pod naszymi stopami skrzypiała już cienka warstwa białego puchu, a deszcz zamienił się w zawieruchę. Pogoda w Skyrim jest bardzo kapryśna i sroga. Niestety przez tę zawieruchę nie zauważyłem mrocznego elfa, który czekał już na nas z wyciągniętym dwuręcznym mieczem.
– Bandyci! – krzyknąłem i szybko chwyciłem za swój łuk, a mój towarzysz za topór. Szybko się pozbyliśmy przeciwnika przepasanego futrem, ale z wieży wybiegła kobieta z blond irokezem i w barwach wojennych na twarzy  – Spokojnie, zaraz ją zdejmę!.– wycelowałem w wojowniczkę.
– Nie ma takiej potrzeby.– powiedział Rezo, po czym zadał jej dwa ciosy tępą bronią.
– Hej, poplamisz futro! – zaprotestowałem, gdy zobaczyłem kałużę krwi.
– To chyba wszyscy… – Rezo rozglądał się, a ja w tym czasie szabrowałem szczątki napastników.
– Sovngarde już na was czeka! – usłyszałem, a mój wzrok powędrował do łucznika, stojącego u progu wejścia do wieży.
– Nie! – jego strzała ugodziła Reza. Szybko wystrzeliłem swoją. Bezbłędnie przeszyła jego gardziel, a przeciwnik umarł dusząc się. – Stary, nic ci nie jest? – zapytałem podbiegając do ciemnoskórego.
– Spokojnie, mam potiony. Zostały jeszcze 4 – otworzył czerwoną buteleczkę z magicznym eliksirem i wypił zawartość do dna. Jego rana zaczęła lekko dymić, więc szybko wyrwał strzałę z barku, jak przystało na twardziela. Chwilę potem otwór po pocisku zasklepił się i przestał dymić. Rezo wstał, otrzepał się ze śniegu i skierował się do wieży.

Wejście było jasno oświetlone, a wnętrze wieży ciasne. Panowały tu straszne przeciągi. Zabrałem wszystko zabitemu łucznikowi. Nagle coś mnie tknęło. Spojrzałem na stolik w kącie przy schodach i wśród powideł dojrzałem sakiewkę. Podszedłem i kulturalnie ją zabrałem, a potem weszliśmy na szczyt budowli. U góry nie było nikogo ani niczego, prócz skrzyni ze skarbami. Niestety, nie były to zbyt wartościowe skarby.
– Co masz? – zapytał Rezo stojąc nade mną.
– Tylko kamień i parę septimów.  Więcej zarobię na wyposażeniu tych psów niż na tym. – zamknąłem skrzynię i pozostawiliśmy wieżę.
Wichura była co raz mniej znośna. W końcu trafiliśmy na pastucha drogi z porwanym materiałem przyczepionym do kamieni. Chyba był po prostu włożony między nie. Zrobiliśmy jeszcze parę kroków naprzód i wtedy ujrzeliśmy wielkie żebra z kamienia, wystające ponad zmarznięty śnieg. Pomiędzy nimi znajdowały się schody. Weszliśmy po nich, osłaniając się przed uporczywą zamiecią. Tu, w górach, pewnie cały czas tak padało…

Ledwo zdążyliśmy się wdrapać, a już wyskoczyło na nas kolejnych dwóch wojowników. Jeden był chyba Redgardem, a drugi to bez wątpienia mroczny elf. Rezo wdał się z nimi w zwarcie. Ja przyczaiłem się za trzecim bandytą, któremu wydawało się, ze jest dobrze ukryty. Mężczyzna dzierżył łuk i chował się za jednym z kamiennych żeber. Udało mi się go zdjąć, zanim wypuścił strzałę. W tym czasie Rezo uśmiercił pozostałych dwóch bandytów.
– Nie sądziłem, że aż tylu ich tu spotkamy. – powiedziałem podczas przeszukiwania ciał.
– Coś mi mówi, że to dopiero początek – mój przyjaciel spojrzał na wrota do ruin.
– A więc to tu… – wyprostowałem się.
Artefakt, którego potrzebuje Farengar jest gdzieś za tymi drzwiami.

C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz