sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział I - Trudne początki, czyli jak o mały włos nie staliśmy sie grzankami.

Siedemnasty dzień Ostatniego Siewu. Rok 201 Czwartej Ery Tamriel. Dziś rano miało odmienić się moje życie… Miałem wrócić do domu na wspaniałym rumaku, do swojej księżniczki… Ale los chciał inaczej. Teraz siedzę na wozie, ciągniętym przez konie cesarskich. Siedzę tu, z dwoma Nordami i jakimś ćpunem przyodzianym w szmaty, który większość drogi przespał.

– Hej, ty! Wreszcie się obudziłeś. Jestem Ralof Gromowładny. Trwa wojna między Cesarskimi, a Gromowładnymi. – powiedział mężczyzna, siedzący po mojej prawej stronie do tego faceta co spał. Koleś w ogóle nie ogarniał co się dzieje. Rozglądał się na wszystkie strony.
– Dokąd nas wiozą? – postanowiłem zapytać o to i ulżyć w cierpieniu tej niemowie.
– Wiozą nas do Helgen, tam kat już na nas czeka. – odpowiedział Ralof.
– Co?! To niemożliwe! – byłem przerażony myślą, że już nie ujrzę swej księżniczki.
– Skąd cię przywiało, koniokradzie? – zapytał po chwili
– A po co ci to wiedzieć?! – byłem wściekły i przerażony jednocześnie.
– Ostatnią rzeczą, o której pomyśli Nord… Powinien być jego dom. – westchnął.
– Pochodzę z Rorikstead… - zacząłem.
– Zamknąć mordy! – krzyknął cesarski woźnica.

Mgła powoli opadała, a my dalej przemierzaliśmy brukowaną drogą, która ma nas zaprowadzić do Helgen. Po paru minutach jazdy w ciszy, przekroczyliśmy jedną z bram tego „miasta”.

– Ach, Helgen… Miałem tu kiedyś dziewczynę… - powiedział pod nosem Ralof, w sumie nie wiem po co. Pewnie poczuł taką potrzebę. Nagle wóz stanął. Byliśmy już na miejscu. Jakaś kobieta w zbroi, wyglądająca na prawdziwą sukę bez serca i nie do złamania, zaczęła wyczytywać skazańców. Jeden z nich próbował ucieczki, ale wystarczył krótki rozkaz i strzała wypuszczona z łuku przebiła jego tchawicę. Biedny mężczyzna, miotał się po całym bruku w drgawkach pośmiertnych. Krwi było stosunkowo niewiele, choć słychać było ohydny bulgot z gardła nieszczęśnika. Nikt nie zwrócił nawet na niego uwagi.
– Jarl Ulfrik Gromowładny. – wyczytała, a zwłoki za nią w końcu znieruchomiały. Nord stanął w kolejce do kata. Następnie sukowata wywołała Ralofa, a potem tego dziwaka co spał.
– Hej, nie mamy go na liście! – zdziwił się strażnik, trzymający w ręku świstek papieru.
– Nie obchodzi mnie to – powiedziała bezwzględnie. – Pójdzie z resztą gromadki.
– Przykro mi… Twoje zwłoki zostaną odwiezione do ojczyzny. – zapewnił strażnik.
„Ta, jasne” odezwała się myśl w mojej głowie.
– Rinku z Rorikstead! – zakrzyknęła dowódczyni oddziału. O, to ja. Wezwali mnie. Kapłanka miała odprawić jakąś modłę za nas, ale…
– Ja będę pierwszy! – przerwał jej jeden ze skazanych. Podszedł do kata i spoglądając śmierci prosto w oczy złożył głowę na pniaku. Mistrz małodobry uniósł topór, na szczęście ostry, i zgrabnym cięciem pozbawił skazanego życia. Ciało biedaka osunęło się na bruk, a jego krew splamiła kamienie. Następny miał być ten ćpun. Hmmm… Lekko brązowa skóra, ale nie taka ciemna jaką mają Redgardzi… I ta topornie wyciosana gęba. Mieszaniec? Pół-Nord, pół-Redgard?! Ale co on robi tu, tu w Helgen i za co go skazali...?

Do moich uszu dobiegł ryk zza gór, tak potężny, że nogi miałem jak z waty…
– Co to? – Dało się słyszeć słowa gwardzisty, lecz jego ciekawość została ujarzmiona przez stanowcze spojrzenie dostojnego mężczyzny. Widzę, że nawet generał Tulius raczył się tu pojawić. Ten stary emeryt rozkazał nie przerywać egzekucji. Kat ponownie uniósł wielki topór zbroczony krwią, która błysnęła w słońcu. Biedny, obłąkany pół-Redgard chyba nadal nie wiedział co się dookoła dzieje. Chciałbym być tak nieświadomy jak on.

– Strażnicy, co widzicie? – zapytała tamta kobieta w zbroi, gdy wszyscy zamilkli i unieśli głowy. Moje oczy powędrowały za ich spojrzeniami. Żałowałem, że spojrzałem. Na wieży, stojącej naprzeciw nas usiadł wielki czarny smok. „Smok. Super, jeśli wywoła zamieszanie może uda mi się nawiać”, pomyślałem. Gad wydobył z siebie przeraźliwy jazgot. Dźwięk uderzył z taką siłą, że kat upadł martwy na ziemię, a pozostali stracili równowagę. Reszta skazanych postanowiła wykorzystać okazję i uciec śmierci, a wtenczas z nieba zaczęły spadać kule ognia. Stałem oszołomiony, nie wiedząc co robić i gdzie uciec. Rozejrzałem się i zobaczyłem, że cesarscy stanęli w obronie Helgen. Potem w oczy rzucił mi się Ralof. Stał w progu wejścia do kamiennej wieży, nieopodal placu egzekucji. Spojrzałem w lewo – zagubiony ciemnoskóry nadal żył, ale upadł oszołomiony krzykiem smoka. Wziąłem go czym prędzej pod ramię i zaprowadziłem do wieży, gdzie schronili się Ralof i Ulfrik. Obaj zdążyli się już oswobodzić, natomiast ja i ten opalony koleś dalej byliśmy związani.

– Legendy okazały się prawdą… - rzekł Ralof.
– Legendy nie palą wiosek… Wiedziałem, że Cesarscy maczają w czymś palce – zadumał się Ulfrik.
– Spróbujmy wydostać się górną częścią wieży! – zaproponował Ralof. Nie wiem czy to dobry pomysł, skoro smok panuje obecnie w powietrzu, ale pod wpływem adrenaliny zapomniałem o więzach na moich dłoniach i udałem się za Nordem. Ulfrik pozostał na dole. Gdy byliśmy w połowie budowli, smok zburzył ścianę wieży. W ostatniej chwili ten, którego miałem za ćpuna, szarpnął mnie do tyłu, abym nie został spalony piekielnym oddechem bestii.
– Dzięki… eee… - chciałem wypowiedzieć jego imię, ale nadal go nie znałem.
– Jestem Rezo, a ty? – czarnowłosy mieszaniec w końcu raczył się przedstawić.
– Rinku, dzięki. Sądziłem, że jesteś bardziej zamulony. – uśmiechnąłem się. Smok dał sobie spokój z wieżą i poleciał pustoszyć dalszą część Helgen. Spojrzeliśmy przez wyrwę w ścianie i to co widzieliśmy mogło być naszą jedyną drogą ucieczki.
– Wiem, że to długi skok, ale dacie radę! Ja znajdę inną drogę. – powiedział Ralof klepiąc nas przyjacielsko po plecach, po czym wypchnął nas obu przez wyburzoną ścianę. Cudem tylko udało nam się wskoczyć na szczątki jakiejś chaty. Szybko znaleźliśmy się na parterze…

Gdy wydostaliśmy się z zgliszczy domku, zobaczyliśmy dwóch cesarskich i małego chłopca.
– Jeżeli chcecie przeżyć, trzymajcie się blisko mnie. – powiedział jeden z żołnierzy. Nie do końca wiem czy powiedział to do mnie i do Reza czy może do drugiego cesarskiego i dzieciaka. Mając wciąż związane ręce postanowiliśmy przyczaić się za nimi.
– Bądźcie blisko muru! – znów poradził cesarski, gdy znaleźliśmy się na lekko zwęglonej drewnianej kładce. Smok przysiadł na kamiennym murze i zionął ogniem w kilku łuczników. Dziwne, że nas nie zauważył, stojących tak niemal pod nim. Razem z Rezem wypatrzyliśmy Ralofa przez łuk w murze i pospiesznym krokiem ruszyliśmy ku niemu.
– Hej! Więźniowie, tutaj! – pomachał nam radośnie jeden z cesarskich strażników wskazując na wejście do budynku.
– Rezo, no co ty?! – zatrzymałem mieszańca w ostatniej chwili. Ten spojrzał na mnie nie wiedząc o co mi chodzi. – Przed chwilą chcieli skrócić cię o łeb! Chodźmy za Ralofem, gość wydaje się w porządku. – złapałem go za ramię i obróciłem w kierunku Norda. Otworzył nam drzwi budynku, a po chwili byliśmy już w środku. Dopiero teraz Ralof rozwiązał nam ręce.
- Rezo, weź pancerze moich braci i ich broń. Im się już nie przydadzą. – powiedział Ralof, wskazując przy tym na zwłoki leżące w kącie krągłego pomieszczenia. Ściany i tu były kamienne, a w samym pomieszczeniu stały świeczniki. Podszedłem do zakratowanych drzwi, a kiedy szarpnąłem za kraty okazały się być zamknięte.

– Wierzę, że uda nam się stąd uciec. – powiedziałem beztrosko, uśmiechając się. Uśmiech spełzł mi z twarzy gdy Rezo chwycił za świecznik i uderzył w kraty. – Ej, stary! No co ty? Odwaliło ci? To stal jest. – odskoczyłem. Gość był impulsywny, ale nie sądziłem, że aż tak.
– Jak stąd wyjdziemy? – zapytał po kilku ciosach świecznikiem w kraty, po czym go odrzucił. Nikt mu nie odpowiedział, więc usiadł na podłodze i starał się uspokoić oddech. Spojrzałem na drzwi stojące naprzeciwko tych zakratowanych. Wychodzi na to, ze jesteśmy w wieży więziennej.
– Słyszałeś to? - zza krat dobiegł nas kobiecy głos. Domyśliłem się, że to ona. Ta sukowata ździra.
– W końcu ją zabiję. – wyszeptałem z uśmiechem. Przyczailiśmy się przy drzwiach tak, aby nas nie zauważono, i żeby ofiara wpadła w zasadzkę.
Kobieta włożyła klucze do zamku i otworzyła je. Ralof z okrzykiem (jak przystało na Norda) rzucił się pierwszy, wraz z Rezem. Ja postanowiłem trzymać się troszkę na uboczu, ponieważ skonfiskowali mi mój krótki łuk. Z kobietą do środka dostał się również jeden ze strażników. Ich życie szybko wyciekło razem z krwią z ich rozpłatanych gardeł. Ralof i Rezo poszli dalej, a ja zostałem, aby przeszukać ciała.
– Rinku, nie idziesz z nami? – zdziwił się pół-Redgard.
– Zaczekajcie, chcę sprawdzić co z nich dropnęło. Przydałby mi się jakiś sztylet, chociaż mieczem też nie pogardzę. – odpowiedziałem w trakcie przeszukiwania. Udało mi się znaleźć dwa sztylety i małą sakiewkę z kilkoma septimami. To tutaj było walutą. Wziąłem jedną z monet i przyjrzałem się awersowi. Dostojna gęba pierwszego cesarza, Tibera Septima a wokół niej napis „Imperium jest prawem, prawo jest święte”. Parsknąłem cicho, chowając pieniądze i wróciłem do szabrowania zwłok. Oczywiście doszedłem do wniosku, że lepiej będzie jak ich rozbiorę i wezmę sobie wszystko co mają przy sobie.

– Dobra, mogę iść dalej. – dołączyłem do nowych przyjaciół. Siły wyższe chciały, żebym się spóźnił dziś na kolację.
– Po co ci to wszystko? – zapytał zdumiony Rezo.
– Stary, ja to opylę w rozsądnej cenie na pierwszym lepszym targowisku! – rzekłem uradowany łupem.
– Jeśli chce ci się to dźwigać… - przyznał ciemnoskóry.
Ralof poprowadził nas nieco niżej. Usłyszałem dziwne dźwięki, coś w rodzaju szmeru, ale takiego… elektrycznego? Po paru krokach dotarliśmy do pomieszczenia z pordzewiałymi klatkami z żelaza.
– Nie! – krzyknął Ralof, ale było już za późno. Dwoje cesarskich właśnie uśmierciło innych norskich skazańców. Rozpoznałem kapłankę, która miała nas odprawić w zaświaty. Podskoczyłem i sam ją odesłałem sprawnym pchnięciem sztyletu prosto w serce. Źródło tajemniczego szmeru ucichło. Okazało się, że kapłanka zabiła Nordów błyskawicami magii zniszczenia. Przyjrzałem się jednemu z nich, myśląc, że to Ulfrik. Ale tam go nie było. Najwyraźniej uciekł gdzieś przed siebie. Obejrzałem się. Cesarski strażnik leżał już martwy w kałuży krwi.

– To magazyn, weźcie co chcecie i jazda stąd za nim będzie ich więcej. – ostrzegł Ralof. Rezo chwycił za potiony. Ja postanowiłem się rozejrzeć i poszukać czegoś bardziej wartościowego. Na okrągłym drewnianym stoliku znalazłem tajemniczą księgę. Oprawiona w czarną okładkę ze srebrnym symbolem smoka. Był to też symbol cesarskich. Nie mając czasu na czytanie schowałem ją za pas. Prócz niej na stoliku leżał plecak. Spróbowałem go podnieść, ale nie wiadomo czemu ani drgnął. Jakby był usztywniony dziwną magią i przytwierdzony do stołu… Spróbowałem raz jeszcze, bezskutecznie. Szkoda, że nie mogłem zabrać go całego, miałbym gdzie trzymać dodatkowe rzeczy. Zadowoliłem się tylko przeszukaniem tego dziwnego pojemnika. Znalazłem kolejnych kilka septimów i całkiem fajny bonus, książkę pozwalającą poznać jedno z zaklęć magii zniszczenia. Niestety, nie posiadałem wrodzonego talentu w magii, ale pomyślałem, że mogę ją sprzedać za całkiem dużą sumkę. Uśmiechnąłem się sam do siebie i schowałem fanty.

Podążaliśmy teraz tunelem, po raz kolejny w dół. Bałem się trochę, że Ralof prowadzi nas w jakiś ślepy zaułek. Po drodze zabiliśmy kilku cesarskich i pająki. Na wzmocnienie wypiłem jednego potiona na pół z Rezem. Ralof znosił wszystko, jakby jego życie regenerowało się w zawrotnym tempie. Wydawało się, że nic nie jest w stanie go zmóc. Twardziel.
– O, to mój łuk! – uradowałem się, gdy dostrzegłem go w wózku pozostawionym w jaskini. Obok mojej broni leżały trzy butle wina. Zabrałem wszystko.
– Zamknij się! – wycedził przez zaciśnięte zęby Rezo, wskazując na śpiącego w dalszej części jaskini niedźwiedzia. Szybko ugryzłem się w język i przykucnąłem za wózkiem. Niedźwiedź dalej smacznie drzemał.
– Spróbujmy się koło niego przemknąć – powiedział cicho Ralof. Przed oczami pojawił mi się dziwny napis „CTRL”. Nie wiedziałem o co chodzi, ale Reza chyba to rozwścieczyło, bo rzucił się na niedźwiedzia. „Co za kretyn…”, pomyślałem, ale byłem mu wdzięczny, gdy ujrzałem martwego niedźwiedzia z wyciągniętym jęzorem. Podbiegłem do niego z wyciągniętymi sztyletami i zamiarem obdarcia zwierza ze skóry. Ponoć nieźle za taką płacą.
– Rinku! Nie ma na to czasu! – pogonił mnie Rezo.
– No dobra, wezmę tylko zęby… - odpowiedziałem lekko zbulwersowany. Pół-Redgard zaczynał się rządzić.
W końcu wyszliśmy na powierzchnię. Dało się jeszcze słyszeć ryk smoka, a potem ujrzeliśmy go jak odlatywał dalej. Nie mogłem określić kierunku, bo straciłem orientację.

– Musimy się udać do Rzecznej Puszczy. Tam moja siostra, Gerdur, na pewno nam pomoże. – rzekł Ralof i zaczął nas prowadzić. Zdziwiłem się, że z podziemi od razu prowadziła brukowana droga. Tajemne wejście do Helgen, do którego prowadzi droga. Trochę to mało praktyczne, ale widocznie cesarscy potrzebowali uproszczenia.

Po drodze do Rzecznej Puszczy minęliśmy trzy tajemnicze kamienie. Rezo podszedł jak natchniony do kamienia z symbolem wojownika i aktywował go Pozostałe dwa kamienie symbolizowały kolejno postacie maga oraz zamaskowanego złodzieja. Podszedłem więc do tego drugiego i znowu jakaś siła wyższa chyba wysłała do mnie wiadomość. Przed oczami pojawił się napis głoszący "Wciśnij "E" aby rozpocząć interakcję". Na kamieniu łotrzyka dało się zauważyć dziwną szparkę. "Do czego ona może służyć?", zamyśliłem się przez dłuższy moment. Chyba nie muszę tam wkładać... nieważne. Dotknąłem głazu mówiąc "EEEEE?" jak głosiło przesłanie bóstw. Efekt był chyba całkowicie odbiegający od moich oczekiwań. Poczułem wokół siebie nienawistną woń. Woń która tłumi wszelki spokój, zrywa wszystkie sny... i lekki dreszczyk w okolicy lędźwi. Było to niesamowite doświadczenie, ale musieliśmy zostawić kamienie w spokoju i ruszyć dalej. Niedługo dotarliśmy do wsi. Widok kamiennej bramy z tabliczką „Rzeczna Puszcza” napełnił me serce radością.

– Doprawdy! Powiadam wam, widziałam smoka! – krzyczała jakaś starsza kobieta, wyglądająca na opętaną. Ralof spojrzał na nią jak na kompletną wariatkę, wzruszył ramionami i zaprowadził nas do swojej siostry.
Gerdur stała przy stole rzemieślniczym, niby coś robiła, ale z mojej perspektywy wyglądało to jakby się po prostu opierała o niego. Ralof zamienił z nią kilka słów na temat smoka w Helgen i opowiedział jej troszkę o nas. Gerdur zaoferowała nocleg i pomoc materialną.
– Weźcie co chcecie. – po czym odchyliła kawałek swojej sukni ukazując wszystkie itemki.
– Nie dziękuję. – powiedział Rezo.
– Ale ja chętnie skorzystam. – z uśmiechem podszedłem do blond dziewczyny. Szkoda że w tym co oferowała nie było jej odzieży. Po za tym jednym wziąłem wszystko.
– Rinku! – Rezo po raz kolejny mnie zganił.
– Nie zjem wszystkiego… - szepnąłem mu na ucho.
– To po co ci to? – zdziwił się.
– Sprzedam w rozsądnej cenie. – uśmiechnąłem się. Rezo przyłożył otwartą dłoń do twarzy, zakrywając ją. Nie byłem pewny co ten gest ma znaczyć, więc wzruszyłem tylko ramionami.
– No cóż, będzie trzeba udać się do Białej Grani z prośbą, aby zwiększyli liczbę straży w Rzecznej Puszczy – westchnęła Gerdur.
– Może wy dwaj udacie się tam? To niedaleko, a do tego czasu prześpicie się tu – zasugerował Ralof.
– Hod, chodź tu! Potrzebuję Twojej pomocy! – Gerdur zawołała mężczyznę, który pracował w tartaku za nim zdążyliśmy w ogóle podjąć decyzję.
– Co jest? Znów mąż pijany? – zapytał z miejsca wąsaty mężczyzna. On też miał blond włosy.
– Zaprowadź ich do mojego domu – powiedziała Gerdur.
– Och, Ralof. Dawno cię tu nie było. - Hod był zaskoczony widokiem brata Gerdur.

Byliśmy już na podwórzu naszych gospodarzy. Zobaczyłem tam bardzo włochatą krowę. Poczułem nieodzowną chęć dźgnięcia jej sztyletem, więc uczyniłem to nie wyrządzając jej większej krzywdy. Nagle Ralof rzucił się na zwierzę należące do jego siostry. Uśmiercił je barbarzyńsko dwoma ciosami toporem.
– Ralof, co ty robisz? – stałem zatrwożony tym co uczynił.
– Prawdziwy Nord nigdy się nie cofa! – krzyknął w moim kierunku i zamachnął się toporem na mnie.
– Nie, Ralof! To nie tak! Ja nie chciałem! – zacząłem uciekać. Rezo biegł wraz ze mną. Hod również zaczął nas gonić, mimo, że to Ralof zabił tę krowę. Przeskoczyłem przez płot, który wyglądał jak z wikliny, a Rezo za mną. Na brukowej drodze zobaczył nas leśny elf. Wyjął długi łuk i zaczął w nas strzelać, chociaż nawet nie wiedział o co chodzi
– Znajdźmy jakieś władze i dojdźmy do porozumienia! – krzyczałem, ale nikt mnie nie słuchał. Zrobiłem rundkę po wsi w poszukiwaniu władz, ale nikogo takiego nie znalazłem. Dzieci zaczęły przed nami uciekać. W dodatku przy rzece nieopodal tartaku zobaczyła nas też Gerdur. Ona również nie wydawała się być do nas przyjaźnie nastawiona.

Uciekliśmy ze wsi drogą, którą dopiero co przybyliśmy i skryliśmy się w lasku u stóp jednej z licznych tutaj gór. Wtedy musiałem po raz pierwszy użyć umiejętności skradania się. Na szczęście szybko dali sobie spokój i wrócili do swojej zapyziałej wioski.
– Może odczekajmy tę noc i wróćmy do nich rano. – zaproponował Rezo. Przytaknąłem jedynie, dysząc jak zając ścigany przez wściekłe lisy. Szybko udało nam się znaleźć coś do rozpalenia ognia, a dzięki mojej łakomości nie musieliśmy polować. Podzieliłem się smakowitymi serami i chlebem (które to zapasy kupiłem od Gerdur), co prawda nie był tak świeży jakbym tego chciał, ale lepsze to niż nic. Od dawna nic nie jadłem.

– Zabrałeś jej też ten czerwony rubin? – zapytał Rezo.
– No, a co? – zdziwiłem się, że o to spytał.
– Zagrajmy o niego. – wyjął karty zza pasa.
– Haha! Chcesz mnie ograć co? – wiedziałem już, że nie ma szans ze mną.
– A tak. – puścił mi oczko. Wzdrygnąłem się.
– No dobrze, ale co ty obstawiasz? – byłem zainteresowany fantem jaki mogę wygrać.
– Jeśli ze mną wygrasz oddam ci wszystkie moje potiony. – tasował karty starannie szczerząc zęby. Zasada była prosta. Mieliśmy rozegrać trzy partię pokera. Ten, który będzie miał przynajmniej dwie wygrane zwycięża. Pierwszą partię wygrał on, ale ja wygrałem drugą.
– Hah, remis jak na razie! – uśmiechnąłem się szyderczo.
– Tak myślisz? Zaraz zetrę ci ten uśmieszek z twarzy. – rzekł pewny siebie.
– Patrz i płacz! – zachichotałem. Udało mi się skompletować pokera. Rezo wykrzywił usta w grymasie.
– Tylko tyle? – spojrzał na mnie pobłażliwie i wyłożył swoje karty. Zaraz… Dziesiątka, walet, dama, król i as w tym samym kolorze. – Poker królewski. Rubin jest mój! – zaśmiał mi się w twarz.
– A niech cię Talos przeklnie! Blefujesz! Więcej z tobą nie gram. – wkurzyłem się utratą cennego przedmiotu. Był wart aż 100 septimów.
– Kładźmy się spać lepiej, jestem cholernie zmęczony… - powiedział Redgard leniwie się przeciągając. Słońce już zaszło za drzewa i wzgórze naprzeciwko nas. Przyznam, że też byłem zmęczony, a do tego trochę upity winem, które zdobyłem w jaskini. Dobrze, że je zabrałem. Z tą myślą zasnąłem jak zabity.

Nastał piękny poranek w Skyrim (czyli prawie południe, bo nie byliśmy w stanie wstać).
– Chodźmy do Białej Grani – Rezo przysiadł przy wypalonym ognisku.
– Po co? – zapytałem.
– Trzeba znaleźć tego całego jarla i powiedzieć mu o tym smoku, Ralof i Gerdur nas prosili przecież. – wyjaśnił.
– W sumie masz rację, ale ja na pewno nie pójdę tam ze względu na nich. Już mam dość nordyckich zwyczajów mordowania krów i ganiania przyjaciół przez wiklinowe płoty. – poskarżyłem się.
Zwlekliśmy dupska z mchu i ruszyliśmy w drogę. Musieliśmy przejść przez Rzeczną Puszczę, ale gdy zobaczyłem, że dzieciak zaczął uciekać na nasz widok zrozumiałem, że mieszkańcy jeszcze nam nie wybaczyli tej krowy zabitej przez Ralofa.

– Swoją drogą to ciekawe muszą mieć zwyczaje, skoro to gospodarz zabija swoje zwierzę. Ciekawe czy gdybym dźgnął jego żonę to czy też by się na nią tak rzucił… - pogrążyłem się w rozmyślaniu. W celu ominięcia wsi musieliśmy przedostać się przez rzekę. Nurt nie był w tym miejscu tak porywczy i udało nam się to bez większego wysiłku. Chociaż mieszkańcy na pewno nas dostrzegli z drugiego brzegu to najwidoczniej nie chciało im się biec za nami.
- Patrz, to nie cesarscy? – spytałem Reza w połowie drogi. Prowadzili więźnia tuż przy rzece, niedaleko wodospadu. Stąd doskonale było słychać jego szum.
– No chyba tak, ale to nie nasz interes. – powiedział. Nagle zmroziło mi krew w żyłach, gdy pod moimi stopami wylądowała strzała. Zauważyli nas. Podniosłem więc strzałę i wycelowałem z łuku w jednego z nich. Strzała trafiła w oko. Przeciwnik zginął na miejscu.
– Nieźle! Masz tu więcej strzał! – Rezo podał mi kołczan. Napiąłem cięciwę i wycelowałem w… właściwie to został się tylko ten więzień, bo Rezo zdążył zabić pozostałych, kiedy ja się bawiłem w celowanie w pierwszą ofiarę. Zrezygnowałem więc z dalszego rozlewu krwi i podszedłem do mężczyzny przyodzianego w prostą tunikę przewiązaną sznurem. Poczułem się dziwnie kiedy zauważyłem opcję wymiany itemów. Chciałem już się pozbyć tych wszystkich pancerzy, które niosłem.
– Panie, bądź pan łaskaw, nie mam ani septima przy sobie! – krzyczał składając ręce.
– No dobra, zmiataj stąd. – darowałem biedakowi i puściłem wolno, a potem ograbiłem zwłoki cesarskich ze wszystkiego.

Byliśmy już prawie na miejscu. Naszym oczom ukazały się budynki ze słomianymi dachami i jakaś farma. Już brałem zakręt w lewo, ale zatrzymał nas strażnik Białej Grani.
– Zapłacicie za swój bunt! – musiał wiedzieć o rozróbie w Rzecznej Puszczy.
– Ile to będzie kosztować? – zapytałem.
– 45 septimów. – powiedział twardo.
– Aż tyle za krowę, którą zabił brat właścicielki?! – oburzyłem się.
– Przykro mi, ale nie mamy tyle, a może chcesz pan pohandlować z nami? – zapytał Rezo.
– Co? Łapówka? Ja wam dam łajdaki jedne! – wykrzyczał na nas strażnik w hełmie, z tarczą i mieczem w dłoniach.
– Więc co teraz? – dopytał Rezo.
– No jak to co? Do ciupy z nimi! – krzyknął do pozostałych trzech strażników, którzy byli w pobliżu.

C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz